Skip to main content

Zauważyłam, że pisanie w punktach idzie mi sprawniej. To znaczy, szybciej do takiego posta zasiadam – szybciej kończę – szybciej publikuję. O Baños w Ekwadorze będzie więc w punktach, bo mam już spore blogowe zaległości! Poza tym, to już ostatni ekwadorski przystanek przed Amazonia, a od dawna już przebieram nóżkami, żeby o niej w końcu napisać.

Dlaczego warto pojechać do Baños:

  • bo to miasteczko u stop aktywnego wulkanu Tungurahua
  • bo jest przepięknie położone w zielonej, górzystej dolinie i tylko 3 godziny od Quito
  • bo ma naturalne gorące źródła!
  • bo to świetna baza wypadowa do uprawiania przeróżnych sportów ekstremalnych, z raftigiem, canopy i puentingiem na czele
  • bo w okolicach Baños można też potrekkingować, pooglądać imponujące wodospady i krajobrazy albo po prostu zrelaksować się we wspomnianych gorących źródłach

Brzmi wystarczająco dobrze, żeby je odwiedzić, prawda?

Przeciwwskazania:

  • Samo Baños jest bardzo turystyczne. Wypełniają je hotele, agencje i restauracje. Z takimi atrakcjami pełne jest oczywiście turystów. Plusem jest za to fakt, ze od pokoleń mieszkają w Baños Ekwadorczycy i to głównie oni prowadzą tamtejszy biznes. Każda rodzina ma hotel, agencję czy restaurację, z której żyje. Mam więc wrażenie, że pieniądze zostawiamy lokalnej ludności
  • Z powyższych faktów wypływa kolejny: poziom agencji jest przeróżny i trzeba zrobić mały research przed decyzją z kim i co w Baños robić

Co w Baños zrobiliśmy i czy nam się podobało:

  • Kilka razy byliśmy w gorących źródłach.Uwielbiamy je z Claudio i zawsze jak mamy okazje się w nich relaksować to korzystamy. Choć są pięknie położone i wypływają z imponującej skały (w nocy efektownie podświetlonej), są sporo za małe, jak na taką popularność miejsca, a co za tym idzie ilość chętnych
  • Chcieliśmy wspiąć się na wulkan i zobaczyć całą te dolinę z góry, ale w tym czasie wulkan był…czynny. Do tego padało, co znacznie obniżyło widoczność. Słowem – nie mogliśmy. Spędziliśmy więc 2 dni w mieście u stop czynnego wulkanu. Wypytałam jednak Olgę, właścicielkę naszego hostelu, jak wygląda ogłoszenie czerwonego alarmu, gdzie są schrony i którędy należy uciekać. Jej rady w skrócie sprowadzam do: uciekać tam, gdzie ucieka większość Ekwadorczyków:P
  • Z powodu napiętego grafiku trzeciego tygodnia w Ekwadorze zdecydowaliśmy sie na jednodniową wyprawę po okolicach z jedną z kilkudziesięciu agencji. Zobaczyliśmy wodospad Manto de la Novia i imponujący Pailon del Diablo, który mogliśmy sobie okrążyć (byliście kiedyś 'za wodospadem’?:), skałę w kształcie twarzy Jezusa, piękne krajobrazy, przełęcze, doliny i sporo wariatów uprawiających sporty ekstremalne. Pomimo imponujących widoków, wycieczka nam się średnio podobała, czuliśmy się jak turyści trzeciego wieku, oglądając wszystkie te wspaniałości, ale niedokładnie, jakby przez szybę. Po drodze oczarowałam się jednym miejscem na canopy nad przepiękną przełęczą. Dodatkowo, przypiętym się było w pozycji leżącej, twarza do celu, więc wyglądało to jak latanie…. z jednego brzegu przełęczy na drugi. Tego dnia podczas wycieczki nie mogłam polecieć i bardzo bardzo żałowałam. Obiecałam sobie, że kiedyś tam wrócę albo jeśli znajdę choć w połowie pięknie położone canopy podczas naszej wyprawy, pofrunę..

  • W Baños się zrelaksowaliśmy, o tak!
  • W Baños smacznie jedliśmy! Polecam restaurację Bambu (genialna wołowina smażona na kamieniu wulkanicznym w sosie musztardowym) i włoską restaurację Parpadelli, o ile dobrze pamiętam nazwę (mało ekwadorska, ale mają naprawdę dobrego kucharza i przemiły serwis)
  • Wyjeżdżając powiedzieliśmy sobie, że możemy do Baños kiedyś wrócić i… wróciliśmy! O tym w części drugiej.
Monika Trętowska

Author Monika Trętowska

More posts by Monika Trętowska

Join the discussion One Comment

Leave a Reply

Close Menu