Pamiętacie moją historię z Cuenca na poludniu Ekwadoru, gdzie mieliśmy spędzić szalonego Sylwestra? Jeśli tak, to wiecie, że uciekliśmy z tego miasta widmo następnego dnia. Ustalając przy śniadaniu 31 grudnia, do którego autobusu wsiąść, zdecydowaliśmy się na… Baños.
Zdecydowało 5 czynników: 1) zmierzaliśmy teraz do Amazonii, więc Baños było strategiczne (wyprawy do Amazonii ruszają z Quito albo stąd) 2) Już tam byliśmy, wiec wiedzieliśmy, że jest turystyczne, a zarazem pełne Ekwadorczyków, więc – w odróżnieniu od Cuenca – tam na pewno coś się zadzieje tej nocy 3) gorące źródła:) 4) to canopy, które chodziło mi po głowie! 5) Claudio zostawił w hostelu w Baños przejściówkę, więc chciałam się zapytać czy mogą nam oddać 😉
Nie zawiedliśmy się. Przejściówka była, zostaliśmy zresztą w tym samym hotelu u Olgi dostając sporą zniżkę za to, że wróciliśmy, w Sylwestra się działo i jeszcze raz wskoczyliśmy do gorących źródeł:)
EKWADORSKI SYLWESTER
Wspominałam już, ze Ekwadorczycy okazali się być domownikami (przynajmniej na to nam wychodziło z obserwacji i dwutygodniowych rozmów z ludźmi). W Sylwestra mieszkańcy Baños nas jednak nie zawiedli i wyszli na ulice. Nie zawiódł nas też deszcz, przyszedł i padał. Najwidoczniej też chciał z nami świętować.
W centrum miasta rozstawiona była scena z muzyką na żywo (salsa!), były stragany, grillowane przekąski, tańce i alkohol (choć pity nieco nieśmiało). Inne części miasteczka też pełne były ludzi, zwłaszcza ulica barów. Deszcz nie wystraszył nikogo. A o północy?
O północy była mała procesja kukieł i pokazy tańców, a potem osławione palenie lalek, o których wspominałam w poście o Cuenca. Niektóre miały po kilkanaście metrów wysokości (zobaczcie Hulka na zdjęciach), a mniejsze ubrane były za to jak ludzie – w jeansy, koszulki, marynarki… Kiedy takiej kukle paliła się 'twarz’ i kawałek torsu, a z płomieni wystawały tylko nogi w jeansach i butach, wyglądało to dość przejmująco.. 🙂 No ale tradycja jest tradycją, lalkę należy spalić, niniejszym pożegnać Stary Rok i zrobić miejsce na nowy. A potem należy przez taką palącą się jeszcze kukłę przeskoczyć.
I to właściwie tyle z ekwadorskich, noworocznych tradycji. O północy był szampan i inne alkohole, już śmielej otwierane, a potem skorzystaliśmy z tych roztańczonych barów, których drzwi stały dla nas otworem:) Impreza trwała do rana, 'zamknięty po 20.00′ Ekwador nas zaskoczył ;P Choć mieliśmy za sobą 9 godzin jazdy autobusem, daliśmy się porwać nocy. W żyłach oprócz alkoholu buzowała też ekscytacja następnymi dniami – myślami byliśmy już w Amazonii. To naprawdę już tuż tuż, szczypaliśmy się, by w to uwierzyć.
Chcemy do Amazonii!
Dzień po Sylwestrze spędziliśmy na szukaniu agencji, z która możemy wybrać się na kilka dni do dżungli. (Mocno padało, więc wyjazd na moje canopy był niemożliwy! ) Z moich poszukiwań w internecie i rozmów z Olgą wynikało, że agencje godne zaufania można policzyć na palcach jednej ręki. I rzeczywiście, ceny i proponowany program wszędzie były właściwie takie same, ale traktowanie klienta przeróżne. Zdarzyło nam się rozmawiać ze znudzonym chłopakiem, jakby obrażonym, że mu zawracamy głowę pytaniami typu: co musimy zabrać czy jaki jest plan podróży. Odpowiadał krótko: o boże, no co, płyniecie łódką, zatrzymujecie się w chatce, oglądacie ptaki, małpy, owady, wszystko piękne. Bukujecie?’. Znaleźliśmy też zupełną przeciwwagę, właściciela i przewodnika agencji w jednym, który był oszołomem i fascynatem dżungli. Powiedział nam o niebezpieczeństwach, o tym co musimy wziąć, z czym się liczyć i szczegółowo omówił podstawy programu, zaznaczając, że to tylko szkic, bo reszta i tak wyjdzie w praniu w zależności od pogody i warunków. Nie wciskał nam listy tysiąca zwierząt, jakie to zwierzęta zobaczymy, bo to zależało do humoru zwierząt i szczęścia. Facet miał zresztą wiele ciekawych przygód na koncie, przegadaliśmy z nim w końcu 2 godziny. Pod koniec dnia zdecydowaliśmy się nawet jechać do Amazonii z nim i to jeszcze tej nocy, ale..
…okłamał nas. Opowiem tę historię, żeby was przestrzec. Pół godziny przed nocnym autobusem do Quito (okazało się, że i tak musimy przejechać przez stolicę i tam zmienić autobus, żeby dostać się tam gdzie chcemy) powiedział nam, że właśnie dzwonił na dworzec i nie ma już dziś ani jednego autobusu, więc możemy ruszyć dopiero następnego dnia w nocy. Nie wpłaciliśmy jeszcze żadnej zaliczki, więc nie było problemu natury finansowej, ale zawiedzeni, targając nasze wielkie plecaki poszliśmy na dworzec i znaleźliśmy jeszcze kilka autobusów… Dwie firmy przewozowe, które nasz niedoszły przewodnik nam aż trzykrotnie polecał rzeczywiście nie miały już miejsc, ale czterech innych tak. Założyliśmy, że ma pewnie umowę przyjacielska, a może nawet handlową z tymi dwiema i dlatego nam skłamał w żywe oczy. Mam gdzieś wizytówkę tej agencji, ale nie mogę jej teraz znaleźć. Jak już ją dorwę dorzucę nazwę, żebyście mogli zawitać do Baños i powiedzieć temu Panu, że go nie lubię! Jedyny plus sytuacji jest taki, że jego rady co do Amazonii rzeczywiście nam się potem przydały.
Staliśmy tak z Claudio późnym wieczorem na dworcu, ze spakowanymi plecakami, wymeldowani z hotelu, zmoknięci, bo cały dzień padało, i rozczarowani. Straciliśmy jeden dzień. Za chwile odjeżdżał nocny autobus do Quito. Wsiedliśmy. Postanowiliśmy pojechać do Amazonii ze stolicy. Obliczyliśmy też, że wychodziło taniej.
Baños warto więc odwiedzić ze względu na piękne położenie, sporty ekstremalne i dobre jedzenie. Do Amazonii chyba lepiej jednak jechać z Quito.
Join the discussion One Comment