Od dłuższego czasu nosi mnie, skręca i uwiera, czas więc ruszyć w dłuższą podróż niż weekend za miastem. Niedługo zaczynają się chilijskie wakacje i powoli planujemy z Claudio styczeń i luty, choć w tym roku nie będzie chyba aż takich szaleństw jak poprzednio (klik) Oszczędzam na coś o czym się dowiecie niebawem:)
Tym bardziej cieszy mnie podróż, która właśnie została klepnięta w postaci zakupionego biletu 🙂 Za miesiąc jedziemy z Claudio na wyspę Chiloé na południu Chile, drugą co do wielkości w kraju i piątą na kontynencie. Choć byłam tam 2 lata temu, pozostał duży niedosyt, bo wizyta była błyskawiczna. Zwiedzając region Los Lagos (o tym pisałam tu), na Chiloé wpadłam tylko na 2 dni. Zjadłam najlepszego łososia w moim życiu, pooglądałam palafitos w Castro (charakterystyczne domki na belkach), porozmawiałam z miejscowymi o lokalnych legendach i pojeździłam po małych miasteczkach z zabytkowymi, drewnianymi kościółkami, z których wiele wpisanych jest na listę UNESCO. Tym razem będę trochę dłużej i tym razem chciałabym też zobaczyć pingwiny 🙂 Mam nadzieję, że pogoda i tym razem dopisze, co jest trudne, bo na wyspie przez większość dni w roku pada. Taki jest jej zachmurzony urok, choć w słońcu wygląda cudnie.
Będą to kolejne moje święta poza Polską i ponownie poza Santiago. Jest to chyba początek nowej tradycji Państwa Tresvodkowskich.
Nie mogę się doczekać 🙂
Join the discussion One Comment