Jednym z moich stalych punktow zwiedzania nowego miasta czy kraju jest przejechanie sie, najlepiej kilka razy, publicznym srodkiem transportu. Nawet jesli kosztuje nas to nieco nerwow, czasu czy pieniedzy, mysle, ze warto. To kopalnia wiedzy, tej cennej – o codziennym zyciu i ludziach. Poza cenami i stanem technicznym (oraz zapachowym) metra czy autobusu mozna tez poobserwowac. Jak wygladaja ludzie, jakie maja twarze, miny, jakie nastawienie do swiata? Jakie maja nastawienie do siebie nawzajem? Pchaja sie, kloca czy zagaduja wspolpasazera? Ustepuja miejsca starszym, kobietom w ciazy czy odwracaja glowy? W koncu, jak reaguja na cudzoziemcow? Reakcja na biala twarz jest taka sama jak na czarna? Mozna zapytac o droge, wiedza co i jak? Orientuja sie czy jak w Meksyku – powiedza cokolwiek, zeby nie powiedziec 'nie wiem’? Mysle, ze oprocz typowych przypadlosci transportowych, jak tlok, gorac, a co za tym idzie podniesione cisnienie, gdy ktos nam nadepnie na stope czy pcha sie tam, gdzie nie ma miejsca, mozna wyluskac pewne cechy 'narodowe’.
W Ameryce Lacinskiej jest jeszcze jeden powod, dla ktorego warto wsiasc do autobusu. Po tej stronie swiata to nie tylko srodek trasportu, ale rowniez mini scena muzyczna i sklep. Precyzujac, na przystankach do autobusu wsiadaja nie tylko pasazerowie, ale i ludzie, ktorzy chca/musza choc troche zarobic. Sposoby sa dwa: cos sprzedac albo cos zaspiewac. W pierwszym przypadku w Chile sa to glownie napoje, slodyczne, orzeszki, lody albo plasterki na rany. Wszystko smiesznie tanie, a czesto wrecz za 'co laska’. Tym sposobem na przyklad mozna kupic 10 plasterkow za 100 peso (6 groszy…) albo alfajores (duze, slodkie ciastko z manjarem) za 1,50zl, a przy okazji pomoc komus przezyc dzien.. W Chile ten biznes jest i tak spokojny, handluje sie na glownie na ulicy i w autobusach, w meksykanskim metrze np. kupic mozna wszystko co tylko przyjdzie Wam go glowy, od latarek i zabawek, przez obcinaczki do paznokci i grzebienie, po kolorowe naklejki na paznokcie. Na kazdej stacji wsiada kolejny sprzedawca i w nieboglosy krzyczy co ma i za ile, a ten co juz zrobil runde po tym wagonie, przesiada sie do nastepnego.. Ludzie zawsze maja drobne w kieszeniach, wiec 'biznes’ sie toczy sprawnie.
Mozna tez spiewac. Solo, w duecie, z zespolem, a capella, z gitara, z glosnikiem noszonym w torbie przez ramie, grajac na butelce (!) albo na bogato, folklorystycznie z bebnami i 'andyjskimi piszczalkami’. Fantazja Chilijczykow w tej kwesti mnie zadzwia. Zwlaszcza quasi profesjonalny system naglosnienia, mikrofony doczepione gdzie sie da, owe glosniki w wytartej torbie ze specjalnie wycieta dziura, wzmiacniacze w plecaku.. Nieraz naprawde chyle czola za kreatywnosc i zrecznosc z jaka graja na gitarze i nie traca rytmu, nawet kiedy ktos wciska im peso w reke, bo juz wysiada, a oni sa w polowie piosenki. Zwykle graja 2-3 numery, a potem robia runde po autobusie z nadzieja, ze sie podobalo. Z moich obserwacji wynika, ze nawet najgorszym zawsze ktos cos wrzuci.
Jedna z najczesciej granych w autobusie piosenek, przez to znam juz na pamiec;) – Bailando con tu sombra (Victor Heredia):
Co do talentu to bywa roznie. Sa muzycy i 'muzycy’. Zdarza sie, ze sie wzruszam, a innym razem nieco sie wkurzam, bo np. borykajac sie z migrena przychodzi mi jechac 10-15 minut obok kogos, kto nie tylko nie potrafi spiewac, ale dokladnie nad moim uchem wali w tamburyn bez litosci. Sa tez tacy, ktorzy juz mnie rozpoznaja, a nawet wiedza, ktora lubie piosenke, bo jezdzimy na tych samych trasach o podobnych porach. No coz, ryzyk fizyk. Generalnie reaguje na nich ciekawoscia, bo graja zwykle standarty latynoamerykanskie. Te mniej znane tez, wiec zapamietuje wersy, a potem youtubuje. Kilka razy tez kupilam plyte takiego autobusowego grajka. Zwykle kosztuje 1000 peso (6,5zl) , ale zdarza sie rowniez cena 'co laska’, czyli za jakiekolwiek brzekniecie monety. Plyty nie zawsze sa dobre, zwykle gorsze niz autobusowe wersje, bardziej wygladzone, przerobione, czesto mdle.. nagrywaja je w koncu jak tylko sie da, ale zdarzaja sie perelki.
W swojej komorce mam ze 2 nagrania, ale youtube tez jest wyposazony, i to lepiej, wiec kopiuje kilka linkow:
Z Metra w Valparaiso:
Z Santiago, kontrabas tez sie zmiesci!:
Troche folkloru:
Pajac z Valparaiso, bo mozna tez robic mini teatr albo rozbawiac pasazerow:
Mozna tez ladnie grac na butelce:)
W chilijskim autobusie jest wiec wesolo. Jest gwarno, jest glosno, gra muzyka, ktos sprzedaje lody, innym razem orzeszki. W chilisjkim autobusie sie rozmawia, dzwoni do corki, przyjaciolki, kolegi i opowiada.. Ustepuje sie miejsca ciezarnym i starszym, choc zauwazylam, ze starsi wcale sie na te miejsca nie rzucaja. Ustapisz – ladny gest i z usmiechem podziekuja, nie ustapisz – trudno. Sa oczywiscie wyjatki, ale generalne nie widze w Chile walki na smierc i zycie i biegu po trupach do wolnego miejsca na koncu wagonu. Nie slyszalam tez nigdy komentarza 'aaaah ta mlodziez, zebym ja musiala stac’. Mmm wspomnienia z Polski:) Wydaje mi sie, ze pojecie starosci jest w Chile nieco inne, a na pewno 'starosc’ zaczyna sie pozniej, ale to chyba temat na inny post. Jestesmy przeciez w wesolym autobusie, gdzie ludzie Cie zagaduja (czesto staraja sie po angielsku, bo widza, zes nie stad), a kierowca zwykle podpowie gdzie wysiasc bez wywracania oczami. Takie sa przynajmniej moje doswiadczenia. Sa i minusy, oczywiscie. Cena biletu, tlok, niejasny system (nie ma rozkladow!!), brak klimatyzacji, szaleni kierowcy (niektorzy kierowcy autobusow to kamikaze) itd itp. Glowna cecha jednak wydaje mi sie podejscie: 'piosenka jest dobra na wszystko’, co Chilijczycy zdaja sie doceniac, bo nawet Ci najbiedniejsi (a moze szczegolnie ci) zawsze znajda kilka monet za odrobine kultury w dobry czy zly dzien. Biedni pomoga biedniejszym. I za to lubie Chile.
Nie wiesz może gdzie mogę kupić jakiś dobry i kolorowy wskaźnik laserowy? ;]
Pytasz o Chile? Czyzbys sie wybieral? 😉
Muszę mieć jakąś kartę przetargową [’łapówkowo-urlopową’] do przedstawienia 'bossowi’ w pracy, podczas prośby o kolejny urlop…
A tak, mały wskaźniczek, na przechylenie nastroju, a potem zestawik do maniucre do ubicia targu… Jak znalazł! ;]
hehehe dobre, tez mam podobne doswiadzenia. Zapomnialas dodac ze transport miejski to tez mini salon urody. Kobiety przede wszystkim pindrujace sie, zaczynajac od podkladu i cieniow, konczac na wyciagnieciu zwyklej lyzeczki i kreceniu rzes. Swietny widok, wrecz komiczny. Efekt koncowy nie zawsze dodaje jednak im uroku.
Prawda! 'Metro make up’ zostawilam sobie na post o 'dziwacznosciach chilijskich’, niedlugo opublikuje ;))