Skip to main content

O świętach w Chile na blogu jeszcze nie było. To już kilka lat jak mieszkam po tej stronie świata, ale jeszcze nigdy nie spędzałam Bożego Narodzenia w Santiago. Przez pierwsze 2 lata emigracji w grudniu latałam do Polski, rok temu byłam w Ekwadorze, w tym będę na jednej z południowych wysp Chile. Mam więc chyba nową, świąteczną tradycję  – zamiast siedzenia za stołem, siedzę w samolocie 🙂 Tym razem jednak, na kilka dni przed Wigilią, postanowiłam zebrać kilka faktów o chilijskim Bożym Narodzeniu. Zmotywował mnie do tego również Klub Polek na Obczyźnie, do którego niedawno miałam przyjemność przystąpić i ich projekt “Boże Narodzenie dookoła świata.” 

Jak więc jest z chilijskim Bożym Narodzeniem? Czy jest całkiem inaczej niż w Polsce? A może trochę podobnie? Nie będę Was trzymać w napięciu i od razu napiszę, że nasza polska tradycja  jest zdecydowanie bardziej rozbudowana i celebrowana. Pomimo mojej ogromnej sympatii do Chile, muszę przyznać, że przy Polsce tutejsze święta wypadają dość blado. Ale ale, nie znaczy to, że nie ma o czym mówić! Chilijczycy świętują Boże Narodzenie i mają nawet coś, co chętnie włączam teraz do tradycji rodziny Tresvodkowskich w Polsce, a mianowicie małpi ogon! Ale po kolei… 🙂

klub Polki

Boże Narodzenie Chile versus Polska

1.  Polska zamarza, Chile się topi

Polskie Boże Narodzenie jest w zimie. Zwykle pada śnieg, jest biało, ciemno, zimno i mroźnie. Mikołaj w kożuchu i czapie ma sens, choinka ocieplająca dom i atmosferę ma sens, piosenki o zimie i rzucaniu się śnieżkami mają sens. A w Chile… W Chile Boże Narodzenie przypada na początek lata. Jest ponad 30 stopni, z nieba leje się żar, ludzie chodzą w klapkach i krótkich spodenkach, a najlepszym miejscem na świąteczny obiad jest plaża, ewentualnie basen w ogródku:) Dzieci właśnie rozpoczęły wakacje, dni są długie, a wieczory gorące. To zupełnie inna atmosfera, inna aura i inne wrażenia wizualno-termalne 🙂

Nie ma w tym nic złego, bo inaczej w końcu nie znaczy gorzej. Tak jak Polakom ciężko wyobrazić sobie Boże Narodzenie w lecie, tak Chilijczykom nie sposób wyobrazić sobie w -25 stopni. Coś jednak logicznie nie gra, kiedy Ty się topisz, a zewsząd patrzą na Ciebie uhahane mikołaje opatulone w czerwone kożuchy, a z  głośników w sklepach lecą amerykańskie hity o białych, puszystych świętach. No i śnieg z plastiku czy z waty mnie po prostu rozczula 🙂

A propos świątecznych przebojów i gorąca to Chilijczycy mają swoją okolicznościową piosenkę, która  wydaje się bardziej adekwatna. Opowiada bowiem dokładnie o tym, że nie są im dane białe, śnieżne noce. Tutejszy klimat pokaże Wam m.in. fragment teledysku , gdzie Mikołaje jedzą łyżeczką wielki kawał arbuza 🙂


2. Polski karp versus chilijskie barbecue

To co mnie chyba najbardziej zaskakuje w tutejszych obchodach to wigilijne menu. Polska tradycja jest w tej kwestii dość restrykcyjna – 12 określonych potraw z karpiem w roli głównej, bo Wigilia ma być koszerna. W Chile jako danie dnia podawany jest proszę Państwa indyk! A kogo nie stać na indyka, je inne mięso. Jako że pogoda sprzyja grillowaniu w ogródku (narodowemu sportowi Chilijczyków), w Wigilię nad Santiago unosi się zapach barbecue…

Na chilijskim wigilijnym stole znajdują się też inne potrawy, głównie sałatki, ryż i ziemniaki, ale według tego co udało mi się ustalić nie są to specjalne dania przygotowane tylko na ten dzień, jak w Polsce. To raczej co smaczniejsze i ulubione potrawy danej rodziny, które jedzą również w ciągu roku, choć tego dnia podawane są może nieco bardziej wytrawnie.  W tej materii nasza tradycja jest dużo bardziej wyjątkowa. Chilijczycy stawiają raczej na dekorację stołu. Gospodynie domowe wyciągają najlepsze, odświętne zastawy, najcenniejsze sztućce i najpiękniejsze kieliszki. Na moje opowieści o dodatkowym nakryciu, sianie pod obrusem i pierwszej gwiazdce, która daje znak, kiedy zasiąść do wigilijnej kolacji otwierają szeroko buzię z niedowierzaniem, a czasem i podziwem (zwłaszcza dla tego dodatkowego nakrycia). No cóż, Polska ma zdecydowanie dłuższą bożonarodzeniową tradycję katolicką…

Jak pewnie dla większości z was, święta kojarzą mi się ze smakami. Z sentymentem wspominam makaron z makiem czy pierogi z kapustą i grzybami na specjalnym, wigilijnym oleju. To że je się je tylko w te dni sprawia, że są podwójnie wyjątkowe. Trochę smutno, że w Chile to po prostu nieco lepsze niż na co dzień mięso, prawda? 🙂


3. „Pan de Pascua” kontra piernik

Choć polskie menu wigilijne zdecydowanie wygrywa w kategorii: odświętnie, i chilijskie ma swoją małą tradycję. Mianowicie: pan de pascua. Nazwa sugeruje, że to chleb („pan”), ale to rodzaj słodkiego ciasta, bardzo podobnego do naszego piernika. Podobieństwo nie jest zresztą aż tak dziwne, bo pan de pascua przywędrował do Chile z Niemiec. W składzie ma miód, imbir i rodzynki, często też orzechy i migdały. Moja znajoma, która pracuje jako szef kuchni w restauracji dodaje też pomarańczę, wiśnie i śliwki, a rodzynki zanurza w koniaku. Pycha.

PS: Choć pan de pascua jest zgodnie z nazwą daniem na święta, można go kupić właściwie przez cały rok w każdym większym supermarkecie.


4. Małpi ogon versus Wyborowa

„Cola de mono”, czyli rzeczony „małpi ogon”, to dla mnie hit chilijskich świąt. Kawowy likier przygotowany jest specjalnie na Boże Narodzenie i Nowy Rok. Poza procentami (aguardiente), kawą i mlekiem ma też w składzie m.in. cynamon, goździki i skórkę z pomarańczy. Jest prosty i pyszny, zwłaszcza w wersji domowej. Sprzedawana jest też gotowa esencja, która należy wymieszać z kawą i mlekiem, podgrzać w wielkim garnku i zabutelkować. Tym sposobem tradycja cola de mono dotarła już do mojej rodziny w Polsce i zdaje się, że się nawet przyjęła 🙂

Likier to chyba najbardziej świąteczna część menu, bo choć cola de mono widnieje w menu restauracji przez cały rok, raczej się go nie pije poza grudniem. Przypomina mi o tym za każdym razem mina kelnera, kiedy – jako miłośniczka tej delicji – zamawiam go ot tak po prostu w lipcu, marcu czy wrześniu. „Czy Ty aby na pewno wiesz co to cola de mono i jaki mamy miesiąc?” –  zdaje się pytać bez słów. Zawsze jednak dochodzimy z kelnerem do porozumienia 🙂

Zaraz zaraz, a dlaczego to się nazywa małpi ogon pewnie pytacie? Pogooglowałam i okazuje się, że teorii jest kilka. Jedna odnosi się do początków kariery tego likieru i do etykiety butelki „Anis de Mono”, na której widniała małpa z długim ogonem. Druga teoria mówi, że to gra słów. „Cola” w świecie polityki odnosi się do przegranej w wyborach i taka właśnie porażkę poniósł niejaki pan Montt. Ten który go pokonał, świętował tak intensywnie, że skończył się alkohol. Wymieszał wtedy to co było na stanie: trochę procentów, kawę i mleko, nazywając nowy napój „cola de Montt”, który z biegiem czasu przeistoczył się w cola de mono. Trzecia teoria jest najpopularniejsza i nieco podobna do drugiej. Jej bohaterem jest prezydent Pedro Montt, nazywany pieszczotliwie przez bliskich „El Mono Montt”. Wychodząc z pewnego przyjęcia prezydent poprosił o swoją broń zwaną „colt”, zwyczajowo zostawianą przy wejściu. Wtedy goście zdołali go przekonać, żeby został jeszcze trochę i wtedy właśnie zmieszano po raz pierwszy kawowy napój nazwany na tę okoliczność „Colt de Montt”, a potem „cola de mono”.

(Właśnie zadzwoniliśmy z C. do jego mamy upewniając się, że przygotuje dla nas co najmniej dwie butelki:)

PS. Chcecie przepis?:)

foto: nuestrasrecetas.cl


5. Zjazd rodzinny versus niedzielne obiady

Chilijczycy to bardzo rodzinny naród, więc i Boże Narodzenie spędza się tu z najbliższymi. Pozwolę sobie jednak na nieśmiałe porównanie stopnia obowiązku pojawienia się przy wigilijnym stole w kraju nad Wisłą i w Chile.

Mam wrażenie, że w Polsce wigilijny zjazd rodzinny to sprawa życia i śmierci. Przejeżdżamy kraj wzdłuż i wszerz, a nawet dolatujemy z końca świata, żeby TEGO DNIA byli wszyscy. Wiele osób spędza nawet dwie Wigilie, najpierw u siebie w domu, a potem pędzi do rodziców żony czy męża. Przez długie lata właśnie tak to wyglądało i w mojej rodzinie. Tego dnia trzeba być i zmiana tej tradycji to wyzwanie niczym wspięcie się na Mount Everest. Tymczasem w Chile Boże Narodzenie to święta rodzinne, ale mam wrażenie, że rodzice są nieco bardziej wyrozumiali, kiedy któreś z dzieci spędza ten dzień gdzie indziej. Mogę się mylić, jako że opieram tę tezę na badaniach wśród grupy moich przyjaciół i doświadczeniach Claudia.  W tym roku np. spośród jego czwórki rodzeństwa na Wigilie przyjdzie tylko dwójka, bo reszta spędzi je u siebie w domu. I już.

Przyczyny tego, może zaskakującego jak na Latynosów, faktu upatruję trzy:

  • wigilijną kolacje je się w Chile w okolicach 23:00. To dość późno.
  • Chilijczycy spotykają się na co dzień tak często, że jeśli ktoś nie zjawi się na Wigilii to tak czy siak zobaczy wszystkich najpewniej już w najbliższą niedzielę. Zwykły niedzielny obiad to najczęściej spotkanie całego klanu:) Dla Polaków natomiast, Wigilia jest jedną z niewielu okazji w roku, a często nawet jedyną okazją, żeby spędzić wieczór ze wszystkimi na raz. Bardziej więc ten moment celebrujemy.
  • Chile jest dłuuuuuugie, odległości wieeeeelkie, a podróze są drooooooogie. Nie każdego stać, żeby poodwiedzać bliskich z końca kraju.

Ciekawa jestem czy inne Polki mieszkające w Chile widza sprawę inaczej? Zostawcie komentarz pod postem, chętnie się dowiem jakie macie doświadczenia.


6. Rodzinny wieczór kontra dyskoteka

No dobrze, rodzina na miejscu, choinka, kolacja po 23:00, rozmowy, żarty, otwarcie prezentów, radość i podziękowania, a potem? Potem jest Pasterka , zwana tu „Misa de Gallo”, ale nie jest chyba aż tak popularna jak w Polsce. Może za sprawą tak późnej kolacji… Co więc robią młodzi po północy? Ruszają w miasto! Bary i dyskoteki są proszę Państwa po Wigilii otwarte i po 0:00 czekają na chętnych wrażeń.

disco-lights-wallpaper-for-imac-1024x576

To kolejny dowód na moją tezę, że polskie Boże Narodznie jest bardziej rodzinne niż chilijskie. Przynajmniej Wigilia, bo 25 grudnia należy już do bliskich. Chilijczycy zostają w domu albo odwiedzają ciotki, wujków, kuzynów i cmentarze. Drugiego dnia świąt za to.. idą do pracy. To zaskakujące jak na kraj, który ma średnio raz na miesiąc długi weekend! Punkt dla Polski, choć raz:)


7. Kolędowanie jest passé?

Kolędy przybyły do Chile wraz z Hiszpanami. Moi przyjaciele mówią jednak, że obecnie nie ma tutaj tradycji śpiewania ich w domach. Tu chyba mamy z Chilijczykami coś wspólnego. Polacy też zdaję się coraz rzadziej kolędują przy choince?

Śpiewają czy nie, kolędy chilijskie istnieją. Zostawiam wam kilka linków z muzyką, a dla hiszpańskojęzycznych zainteresowanych tematem link do artykułu w jednym z chilijskich muzycznych magazynów.


8. Kevin sam w chilijskim domu

Nie ma Polsatu, ale Kevin i tu jest sam w domu 🙂   'W każde święta i kilka razy dziennie!’, dodają Chilijczycy. Na marginesie, tutaj też mają na koncie genialne tłumaczenia tytułów filmów, jak nasz legendarny, polski 'Wirujący seks’. 'Kevin sam w domu’ to w Chile 'Mi pobre angelito’, czyli 'Mój biedny aniołek’.

Inny ulubiony film chilijskiej świątecznej ramówki to „Edward Nożycoręki”.


9. Nie ma 'Last Christmas’!

To już czwarty okres przedświąteczny, jaki przychodzi mi spędzić w Chile i jeszcze ani razu nie słyszałam tu TEJ piosenki zespołu Whaam. Nie do wiary? Yeap, to możliwe:) Szczerze polecam więc emigrację do Chile między listopadem a styczniem.

O tej porze roku w radiu często można usłyszeć za to hity Tommiego Rey’a:


10. Bitwa stołecznych choinek

Na koniec pokażę wam jeszcze choinkę na Plaza de Armas, głównym placu w centrum Santiago, żebyście mogli ją sobie porównać do tej na warszawskiej Starówce:)

foto: 25dediciembre.com

Przy okazji szepnę, że mieszkam zaraz za tą Katedrą ze zdjęcia i właśnie stamtąd do was teraz piszę, życząc Wesołych Świąt & Feliz Navidad:)

PS. Zajrzyjcie koniecznie w posty innych Polek z Klubu rozsianych o świecie. Dziewczyny odwalają kawał dobrej, i ciekawej, roboty!

Monika Trętowska

Author Monika Trętowska

More posts by Monika Trętowska

Join the discussion 18 komentarzy

  • kanoklika pisze:

    Fajne Święta 🙂 Ja w tym roku spędzam je w Grecji:)
    Pozdrawiam serdecznie i cudownych Świąt życzę

  • kanoklik pisze:

    Fajne Święta !! Ja w tym roku spędzam moje w Grecji.
    Pozdrawiam serdecznie i cudownych Świąt życzę

  • Nika pisze:

    Wesolych swiat z poludnia Francji dla kolezanki z Klubu Polek na Obczyznie… Nie liczylam dokladnie, ale chyba juz 20 pare razy spedzam je poza Polska… Nigdy jednak nie bylo nigdzie tak cieplo jak u ciebie. Teraz niby jest slonecznie i w ciagu dnia mozna chodzic w lekkim sweterku, ale jak tylko slonce zajdzie nadchodzi chlod…
    Pozdrawiam Nika

  • monika jall pisze:

    Chile jest na liscie moich marzen od dawien dawna…Raz spedzalam wigilie w towarzystwie chilijsko-kolumbijskim, zeby bylo smieszniej, na Majorce. Ryz i 'papas’ musialy byc, ale musial byc tez barszcz (z juz ugotowanych burakow, bo tylko takie udalo mi sie dostac) i uszka czyli ravioli z pieczarkami:)). Co do naszych polskich tradycji wigilijnych, to bardzo je lubie i kultywuje, ale zauwazylam, ze jak zaden chyba narod jestesmy w ten dzien przesadnie powazni i smutni? Twojego bloga dopiero odkrylam, wiec bede musiala go przejrzec, ale cos czuje, ze bede stalym gosciem. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!

    • tresvodka pisze:

      Dziękuję Monika i wzajemnie, najlepszego w 2014! Zapraszam na bloga, będzie mi bardzo miło jak do nas dołączysz:) Co do polskiego Bożego Narodzenia to jest coś w tym co piszesz, Polacy są w święta zadumani. Wydaję mi się, że często przez wrażenie, że tak wypada i tak tworzy się podniosły nastrój. Z drugiej strony, po chilijskiej Wigilii stwierdziłam, że polska wersja wygrywa w rankingu tradycji bożonarodzeniowych. Pomimo tego, że bardzo lubię Chile to Wigilia jest tutaj po prostu nieco bardziej uroczystą rodzinną kolacją z prezentami i indykiem. Pryska gdzieś czar wyjątkowości tej daty. No i trochę tęskniłam za wigilijnymi polskimi daniami, choć były na naszym stole pierogi i piernik! 🙂

  • To ja poproszę małpi ogon przy kolejnych odwiedzinach w Polsce 🙂

  • makowa pani pisze:

    Miło było poczytać sobie o tradycjach bożonarodzeniowych w Chile. Przyznam, że zwabiła mnie do Ciebie czysta ciekawość, bo… odkąd zamieszkałam w mojej małej miejscowości odkryłam również Chile… a wszystko przez to, że tutaj właśnie urodził się obecny chilijski arcybiskup (za kilka dni kardynał, tutaj jednym słowem skaczą z radości) Ricardo Ezzati (bardzo sympatyczny, ludzki, ze wszystkimi pogada). Co roku tutaj przyjeżdża, co roku ktoś do niego jedzie w odwiedziny i zawsze później są spotkania, pokazy slajdów i zdjęć z Chile, opowiadania w miejscowym teatrze. Będę do Ciebie wracać… pozdrawiam serdecznie z bardzo deszczowych ostatnio Włoch

  • Wow, amazing blog layout! How long have you been blogging
    for? you made blogging look easy. The overall look of your web site is fantastic,
    let alone the content!

    • tresvodka pisze:

      Thank you for all your nice comments! I’m glad you like it. I’ve been blogging for around 3 years but mostly in my free time (that means some late nights) so I guess it might be way nicer 🙂 Greetings!

  • Swietny wpis! W Boliwii Swieta tez takie malo swiateczne, w zasadzie tak malo, ze nawet nie mam o czym pisac:)

Leave a Reply

Close Menu