W pewne jesienne popołudnie roku ubiegłego wybraliśmy się z C. na Cementerio General w Santiago, największy i najstarszy cmentarz w Chile. Ale romantycznie, wiem wiem. Nie zniechęciło mnie jednak ani to, ani fakt, że na Cementerio General straszy. Temat duchów już przerabialiśmy, kto nie miał okazji czytać odsyłam DO TEGO WPISU, a ja przechodzę do sedna.
Cmentarze w Chile (i generalnie w Ameryce Łacińskiej) to inna bajka niż nasze polskie. Już na pierwszy rzut oka widać różnice architektoniczne. Tutejsze to uliczki, mosty, kościoły, katedry, wielkie aleje i fontanny, a nawet małe kioski, gdzie można kupić słodycze czy kawę. Same groby też wyglądają inaczej. Niektóre są niczym małe dzieła sztuki z posągami, rzeźbami i pięknymi ornamentami. Wysokie, potężne grobowce poprzecinane wąskimi uliczkami tworzą jakby miasto w mieście. Każdy grób jest inny, nie ma dwóch choćby podobnych. Przyznam, że robi to wrażenie.
Jak i w życiu, tak i po śmierci, klasa bogata oddzielona jest od klasy średniej i biednej. Każda ma swoją cześć cmentarza. Sami rozpoznacie na zdjęciach, kiedy opuściliśmy strefę zamożną i weszliśmy w miasteczko blokowisk, gdzie trumny spoczywają „jedna nad drugiej”, a kto gdzie leży mówi nam mała tabliczka na ścianie. Na Cementerio General są też specjalne korytarze dla dzieci, z tabliczkami przyozdobionymi zabawkami, wiatrakami i wierszykami. Są pluszaki i lalki Barbie. Zakładam, że rodzice zostawiają w tych witrynach ulubione zabawki swoich pociech. W biedniejszej części cmentarza zostawiają właściwie co się da, tak aby zmarłemu (a może i odwiedzającemu) było miło i kolorowo. Są małe rowerki, radyjka, nawet flagi Colo-Colo (najsławniejszej chilijskiej drużyny piłkarskiej), więc wiadomo gdzie spoczywa dumny kibic. To naprawdę inna bajka niż nasze zadumane, polskie cmentarze. I nie chcę tu oceniać, które podejście jest lepsze, bo jest po prostu inne.
W Chile na cmentarzu zobaczy się rodzinę, która na grobie je obiad, słucha muzyki, rozmawia, śmieje się i opowiada żarty o tym, który już odszedł. W lato można sobie zrobić piknik, w kiosku na rogu można kupić Coca- Colę, jeśli się skończyła albo batonik, jeśli mamy ochotę na coś słodkiego.
Dla europejskiej mentalności możne się to wszystko wydawać dziwne i zbyt 'radosne’, w końcu odszedł im ktoś bliski. Myślę sobie jednak, że to może być sposób, żeby cmentarz nie kojarzył się tylko z łzami i smutkiem, ale ze „spędzeniem czasu ze zmarłym”, przy czym spędzanie czasu jest rozumiane jak najbardziej normalnie: jedzenie, muzyka, rozmowa i coś słodkiego. Nieco oczywiście generalizuję, miejcie to na uwadze, na cmentarzu można też oczywiście spotkać osobę zadumaną, cichą czy zapłakaną. Pogrzeb też wygląda podobnie jak u nas. Sam cmentarz jednak ma inny nastrój. Sami zobaczcie na zdjęciach.
Dopowiem jeszcze tylko, ze bezimienne groby w sepii, to część głównego cmentarza w Santiago poświęcona ludziom, którzy zaginęli bądź zostali zabici w latach dyktatury Augusto Pinocheta. Jest też jeden grób z wieloma świecami i ścianą tabliczek. Spoczywa tam „Carmenita”, której ludzie powierzają gorące prośby. Podobno je spełnia (stąd dziękczynne tabliczki). Na końcu serii za to kolorowy grób Violety Parry, legendy chilijskiej muzyki i folkloru (o niej pisałam m.in. w tym poście). To ten z gitarą, zrobioną z papieru.
Ps. Zatęskniłam za moimi czerwonymi włosami !
chyba jednak takie podejście bardziej mi odpowiada… pamiętam kiedyś na stypie śmiech i przypominanie sobie zabawnych sytuacji z udziałem osoby zmarłej… bardzo mi się to podobało 🙂