Gdybym za dnia robił wszystko to co planuję nocami, byłbym już panem świata
W marcu źle sypiałam. Właściwie cały miesiąc. Jak źle sypiam to znaczy, że jestem czymś podekscytowana albo coś mnie meczy. Tym razem męczyło. Jak mnie coś długo męczy, znaczy coś trzeba zmienić. A jak coś zmienić, to znaczy trzeba zacząć działać. Takim sposobem wysłałam CV do Polskiego Radia, potem materiał próbny, a od kwietnia jestem ich oficjalnym korespondentem w Chile. Stara miłość jednak nie rdzewieje i trzeba było ją ponownie wziąć w ramiona, albo za radiowe rogi. Teraz nie sypiam z podekscytowania 🙂
Mam już za sobą głęboką wodę, co w przypadku Chile nazywa się trzęsienie ziemi. W nocy z 16 na 17 kwietnia nawiedziło nas jedno o sile 6,3 w skali Richtera (6,7 według agencji z USA, 6,5 według polskich mediów). Przyszło, zatrzęsło i trzeba było słać. Kiedy C. dzwonił po rodzinie, dopytać się czy wszystko ok, ja sprawdzałam w internecie najnowsze strzępki doniesień, kreśląc na szybko depesze, kątem oka oglądając obrazki w tv, a kątem ucha słuchając co z tą rodziną. To chyba znaczy, ze dziennikarski duch powrócił na dobre.

foto: sincedutch.wordpress.com
Co ciekawe, to było właściwie moje pierwsze trzęsienie w Chile, choć ziemia rusza się tu właściwie codziennie Chilijczycy odczuwają to średnio kilka razy na miesiąc. Odróżnić też trzeba wstrząsy od trzęsień. Chile, jako kraj w pełni położony w strefie sejsmicznej (sic!), jest na te rewelacje wyjątkowo przygotowany i niejako swoją skalę. Gdzie 6,0 Richtera zrównałoby miasto z ziemią, w Chile przewróci trochę rzeczy, może popęka jakaś ściana i nieco przestraszy. Groźba tsunami to inna sprawa, ewakuacja czy prewencyjna czy nie, to zawsze pewien dramat. Wracając jednak do trzęsień, do tej pory przez 2 lata udało mi się je omijać. A to byłam w Meksyku, a to na Kubie, a to w Polsce na świętach, a to jechałam samochodem (w ruchu wstrząsów się nie czuje). Suma summarum, doświadczenie nazywane tu 'esencją bycia Chilijczykiem’ mi umykało. Przeżyłam sporo wstrząsów, gdzieś do 5,0 w skali Richtera. Jakkolwiek to zabrzmi, człowiek się do nich po prostu przyzwyczaja, a tych mniejszych (czy w innych regonach kraju)w ogóle czasem nie czuć, dowiadujemy się z wiadomości po fakcie. Doszło więc do tego, że ja tego 'prawdziwego’ trzęsienia ziemi byłam po prostu ciekawa. Jak to mówiłam, Chilijczycy pukali się w głowę. Szczerze przyznaję jednak, że pomimo ogromnego szacunku do sil natury i świadomości, że to generalnie nie jest nic przyjemnego (nie życzę najgorszemu wrogowi – mówią niektórzy), byłam w pewien sposób niepocieszona, że ja jeszcze nie wiem co to jest.
Kiedyś napisałam o wstrząsach, że to jest tak jakby ziemia tańczyła. O ile więc wstrząsy to walc, trzęsienie przypomina bardziej techno. Zaczyna się jednak delikatnie, od drżenia szkła i lekkiego kołysania. Żyrandol kiwa się na boki, klucze w drzwiach obijają się o klamkę. Potem nadchodzi kołysanie większe, aż lżejsze rzeczy zaczynają przewracać się na półkach, meble jeździć po podłodze, obrazy na ścianach przekręcając, drzwi zamykać bądź otwierać. No i oczywiście grunt pod stopami jakiś taki jest nagle niestabilny.
Byłam wtedy w kuchni, trafiło na późne nasze gotowanie, C. w łazience wskakiwał pod prysznic. Na początku myślałam, ze to kolejny wstrząs, więc zapukałam w jego drzwi mówiąc heeeej, znowu mamy wstrzas (choć jakoś tak długo już to szkło nam drżało), na co on wyskoczył, złapał mnie i zaciągnął w futrynę wejściowych drzwi. Zorientowałam się, że sprawa jest poważniejsza, bo regał z książkami zaczął się kołysać tak, że książki prawie już zaczęły wypadać, a wysoka lampa w rogu niebezpiecznie nachylała nad szklany stolik. Claudio pobiegł podtrzymać nasz nowiuśki telewizor, ja wyłączyłam gaz i chciałam iść przytrzymać tę lampę, skoro C. trzyma tv, ale mnie zawrócił pod drzwi. Patrzyłam na to żyjące własnym życiem mieszkanie wielkimi oczyma, i starałam się utrzymać równowagę. Podejrzewam, ze usta miałam złożone w kształt bezgłośnego wypowiadania 'wow’. Mieszkamy na 23. pietrze, wiec budynek się po prostu kołysał na boki..
Po tych wszystkich historiach, słuchanych przez 2 lata, byłam chyba jednak psychicznie na to przygotowana, bo zamiast bać się o to, że zginiemy/zawali się budynek/wyskoczę w panice przez okno/zemdleje/inne , bardziej obawiałam się o to, co się może przewrócić i zbić. Wiedziałam, że chilijskie konstrukcje są stabilne i że to góra minuta, a potem będzie już spokojnie… C. przezornie jednak upominał mnie, żebym stała w tych drzwiach, kiedy on zaczął szukać aparatu, żeby nagrać co się dzieje. On szukał, ja mu krzyczałam gdzie jest, skoro nie pozwalał mi się ruszać :P, i jak w końcu znalazł, to się trzęsienie zaczęło kończyć. Jakaś sąsiadka krzyknęła wniebogłosy i nastała cisza. Zaczęliśmy oglądać mieszkanie sprawdzając czy coś się zbiło. Strat było brak. Nauczeni doświadczeniem wszelkie cenne rzeczy mieliśmy pozabezpieczane (szkło tasiemką, żeby nie spadło, alkohol w specjalnie zamykanej szafce, wszelkie ciężkie rzeczy na niższych półkach itd.). Przeoczyliśmy jedynie te lampę (już jest zabezpieczona na przyszłość). Tym razem nie straciliśmy łączności ani światła (cześć Santiago tak), więc za kilka sekund zaczął dzwonić telefon. Mama C., siostra C. brat C. itd. Wszyscy pytali co ze mną i jak zareagowałam, na co C. odpowiadał, że jestem chyba jedyną szczęśliwą osoba w Chile i już śle materiał do radia.
Z tym szczęściem to może trochę przesada, ale rzeczywiście nie spanikowałam i nie wywołało to we mnie strachu przed kolejnymi trzęsieniami. Zdaje sobie jednocześnie sprawę, że to wcale nie było tak silne. W lutym 2010 Chile doświadczyło 8,9 w skali Richtera. Dobrze jednak wiedzieć jak to wygląda na żywo i znać swoją reakcję. Poza tym miałam swój chrzest bojowy jako korespondent i dłuuugą noc.
Z tym snem wiec nadal rożnie bywa, ale przynajmniej moja bezsenność bywa ostatnio bardziej produktywna. Panem świata być nie chce, za to co lepsze nocne pomysły będę nadal wdrażać w dzienne życie, co i wam polecam.
Mieszkając na Tajwanie miałam podobnie. Trzęsienie ziemi na wysokich piętrach to spore przeżycie…Do małych wstrząsów człowiek się przyzwyczaja szybko…nie robi się zagnienia że trzęsie. Pamiętam jak siedziałam w biurze, było trzęsienie a ja akurat rozmawiałam z mamą przez telefon. Ja niewzruszona mówię: trzęsienie ziemi. oddzwonie potem, bo mamy wyjść z budynku…Oddzwoniłam po jakimś czasie… mama w Polsce była w stanie przedzawałowym a ja nawet nie myślałam, że muszę wracać do tematu trzęsienia ziemi:) Ale na wysokim piętrze…oj to co innego…wtedy się dzieje…:) Trzymaj pion:)!
Trzymam!:) nawet mieszkając na 23. piętrze… gdzie trochę nas kołysze chilijska ziemia.
A jak sobie radzą z trzęsieniami na Tajwanie? Budynki są stabilne? Ludzie zachowują się racjonalnie czy raczej panikują? W Chile to temat poważny, ale i niezły materiał do żartów i humorystycznych opowieści, a narodowym drinkiem jest terremoto 🙂
Radzą sobie fantastycznie. Budynki, nawet te najwyższe są przystosowane. Ludzie nie wykazują żadnej paniki. Pamietam spotkanie biznesowe. Zaczęło wszystko jeździć na stole a nami trzasc a oni nawet nie pomyśleli o przerwaniu prezentacji:) bardziej chyba boja sie tajfunow. Jak idzie to i świeczki w domu są i zapas jedzenia i nawet z pracy/szkoły jest sie zwolnionym co przy azjatyckiej kulturze pracy jest wyrazem paniki wobec żywiołu 🙂
Czyli tak jak w Chile. Dopóki Chilijczyk nie opuszcza miejsca pracy (czyt. biurka z komputerem) to znaczy, że to tylko mały wstrząs i nie ma co panikować. Nawet jeśli trzęsie się tak, że trudno trafiać w klawiaturę 🙂