W tym tygodniu ponownie odwiedziłam lubiane i polecane przeze mnie Muzeum Historii Naturalnej w Santiago. Tym razem okazja była absolutnie wyjątkowa. Tylko przez kilka dni, tylko w malutkich grupach i po zapisaniu się z miesięcznym wyprzedzeniem na specjalną listę, można było zobaczyć jeden unikatowy eksponat schowany w ostatnim pokoju na czwartym piętrze budynku – zamkniętym dla publiki. W moim kalendarzu widniało na czerwono: „29 stycznia, godz. 16:00, MUZEUM!” Zanim jednak o nim, pozwólcie, że opowiem wam pewną historię.
BYŁ SOBIE CHŁOPIEC
Żył dawno dawno temu, w XVI w., w wielkim Tiwantinsuyu (Imperium Inków), które w latach swojej świetności obejmowało tereny od dzisiejszej Kolumbii do północnego Chile i Argentyny. W sumie 12 milionów mieszkańców. Chłopiec mieszkał prawdopodobnie w okolicach Jeziora Titicaca. Prawdopodobnie, bo nie wszystko o nim wiemy. Miał około ośmiu lat, kiedy jego los został przesądzony.
Chłopiec został wybrany jako ten, który może dostąpić ważnego zaszczytu i przywileju w kulturze Inków: zostać złożonym w ofierze Inti, Bogowi Słońca, podczas ceremonii „capacocha„. Rytuał ten praktykowano podczas ważnych wydarzeń, jak śmierć władcy Inków (Sapa Inca) albo podczas klęsk naturalnych, jak trzęsienie ziemi czy okresy głodu. Wierzono, że złożone w ofierze dziecko – doskonałe i czyste, a więc gotowe na kontakt z najwyższym – przeniesie się do innego świata, gdzie będzie żyć dalej, czuwając nad dobrobytem Inków i wstawiając się u najwyższego za swoim ludem. Chłopiec spełniał wszelkie warunki – był piękny, zdrowy i silny, miał też nie mniej niż 6 lat i nie więcej niż 15.
Bycie wybrańcem oznaczało dla chłopca duże zmiany. W specjalnej, uroczystej procesji przez rozległe Imperium zabrano go do Cuzco. Tam zaczął się jego proces przygotowań fizycznych i duchowych na to, co ma nadejść: specjalna dieta, przysługująca tylko elicie, specjalne ubrania, specjalna biżuteria. Od tej pory chłopiec traktowany był jako bóstwo. Podobnie jak inne „wybrane” dzieci. Nie wiadomo ile dokładnie trwały przygotowania, mówi się o kilku miesiącach. Nie wiadomo też na ile chłopiec był świadomy co go czeka.
Kiedy przyszedł w końcu czas ceremonii, czekała go kolejna długa podróż. Na miejsce złożenia ofiary wybrano odległe ziemie – wzgórze El Plomo w Andach, niedaleko dzisiejszego Santiago de Chile. Imponujący zaśnieżony szczyt o wysokości 5 400 metrów n.p.m był według Inków bardzo blisko Słońca. Miał też zapierający dech w piersiach widok na dolinę, w której dziś, u stóp Andów, leży Santiago. Chłopiec wyruszył więc w drogę w towarzystwie inkaskich kapłanów i urzędników. Nie wiadomo czy szła z nim również jego mama. Zmęczenie, problemy z wysokością i strach chłopca tłumiono podając mu liście koki. Po tysiącach kilometrów piechotą, przemierzając m.in. Pustynię Atakama, procesja dotarła w końcu do wzgórza. W sektorze El Adoratorio (5200 m n.p.m.) zaczęły się ostateczne przygotowania do ceremonii „capacocha”.

Chłopca ubrano w „unku”, ciemną wełnianą koszulę ozdobioną białymi ornamentami i czerwonymi frędzlami na brzegach. Na plecy zarzucono mu ciepły koc, zwany „yakolla”, a na stopy założono mokasyny ze skóry, „hissku”, wykończone wełnianą wstążką z ozdobnym haftem. Jego twarz pomalowano na czerwono zaznaczając żółte pasy. Zapleciono mu też ponad 200 warkoczy, na które włożono oplatającą jego głowę ozdobę zwaną „llautu”, która kończyła się srebrną dużą ozdobą wiszącą pod brodą. Na głowę wsadzono mu opaskę z pióropuszem z piór kondora, „vultur gryphus”, a na prawe przedramię laminowaną srebrem bransoletkę. Wszystkie te szczegóły pozwalają przypuszczać, że pochodził z okolic jeziora Titicaca.

200 metrów wyżej czekało na niego miejsce ceremonii w sektorze wzgórza zwanym El Enterratorio (5400 m. n.p.m) i wykopana w zamarzniętej ziemi komora. Chłopiec miał w niej za moment zasnąć i przenieść się na drugą stronę. W odróżnieniu od wielu innych przypadków składania ofiar przez Inków, chłopca nie pobito do utraty przytomności ani nie uderzono żadnym ostrym narzędziem. Odurzono go „chichą”, rodzajem alkoholu produkowanego z kukurydzy, i napojem przygotowanym z liści koki. Zasnął… A kiedy odpłynął już w krainę snu włożono go do komory, gdzie ułożył się w pozycji „do spania” tak jak wtedy, kiedy człowiekowi jest zimno. Objął rękami kolana, na których oparł swoją ośmioletnią głowę. Komorę przykryto kamieniami. Chłopiec zasnął na dobre.
MINĘŁO KILKA WIEKÓW
1 lutego 1954, około 420 lat po ceremonii na komorę natknęło się dwóch mężczyzn, przemierzających konno wzgórze El Plomo. Według niektórych byli biednymi poszukiwaczami skarbów, według innych zwykłymi „huasos”. Jaime y Gerardo Ríos znaleźli śpiącego chłopca. I tu zaczyna się druga, niesamowita część tej historii.
Ciało chłopca było w niezwykle dobrym stanie, poza ciemniejszym tonem skóry w skutek zimna i redukcją rozmiaru w skutek utraty wilgotności i tłuszczu. Zamrożone na śnieżnym szczycie ponad 5 tysięcy metrów n.p.m przetrwało w wyniku procesu zwanego suszeniem sublimacyjnym. (Chłopiec zmarł we śnie w wyniku hipotermii) Przetrwały wszystkie organy, skóra, włosy, paznokcie, a ciało nie zostało zdeformowane. Chłopiec wciąż „spał”, w tej samej pozycji.
Wiemy o tym wszystkim tylko dlatego, że Jaime y Gerardo Ríos – choć nie byli wykształceni, a już na pewno nie wiedzieli za dużo o archeologii – z naukowego punktu widzenia zachowali się wzorowo. Zakładając, że znalezisko jest cenne, zostawili ciało na wzgórzu, ale ukryli je w zimnej jaskini 200 metrów niżej. Potem pojechali do Santiago (wzięli ze sobą tylko kilka znalezionych darów), mówiąc o chłopcu dyrekcji Muzeum Historii, gdzie im… nie uwierzono. Zwrócili się więc do Muzeum Historii Naturalnej, w którym ówczesna dyrektorka, dr Grete Mostny G., zainteresowała się znaleziskiem na podstawie pokazanych przedmiotów, ale zaznaczyła, że musi je zbadać, by móc mężczyznom zapłacić. I tu zaczyna się trzecia niesamowita cześć tej historii.
Panowie Ríos wrócili po chłopca i zwieźli go na koniach podczas upalnego i suchego chilijskiego lata. Archeologia była wtedy w Chile w powijakach – podobno w kraju było tylko dwóch archeologów, nie mówiąc już o warunkach na przetrzymanie „mumii księżniczki„, jak początkowo nazywano chłopca. Przez kilka dni ośmiolatek (czy też 428 latek) był więc w ponad trzydziestostopniowym upale w jednym z domów w Puente Alto w Santiago. Dr Mostny zorientowawszy się z czym ma do czynienia, kupiła znalezisko wraz z resztkami darów za około 45 tysięcy ówczesnych pesos. (Wiele artefaktów zostało rozkradzionych z komory, kiedy tylko rozniosła się po okolicach sprawa chłopca. Tym bardziej godnym uwagi wydaję się fakt ocalenia chłopca przez mężczyzn). Ani ona ani muzeum nie mieli jednak odpowiedniej komory z odpowiednimi warunkami do przetrzymywania znaleziska. Nie mieli też funduszy do kupienia takiej. Chłopiec czekał więc jeszcze kilka letnich dni na jej zbudowanie. Muzem podjęło jednak ten ogromny wysiłek finansowy.

Chłopiec przetrwał tym samym 420 lat w mrozie, i kilka(naście) letnich dni w Santiago, aż trafił do Muzeum Historii Naturalnej w stolicy Chile jako „Ñiño del Cierro El Plomo„. Po dziś dzień przechowywany jest w tej samej komorze, choć nieco już „podrasowanej”, w temperaturze od 0 do -3 stopni Celsjusza i wilgotności od 42% do 45 %. Jest jednym z najcenniejszych skarbów muzeum i znaleziskiem na skalę światową. „To pierwsze inkaskie dziecko, które zostało ofiarowane w ceremonii <capacocha> odnalezione w takich warunkach„, mówi muzeolog i etnolog Miguel Angel Azócar, który opowiedział mi dużą część tej historii w ubiegłą środę.
Dlaczego więc komora z chłopcem stoi w ostatnim pokoju na czwartym – zamkniętym dla publiki -piętrze budynku? Dlaczego nie można chłopca zobaczyć? Dlaczego wstęp mają tylko badacze, a raz do roku delegacja rdzennych mieszkańców Chile? Cóż, tu zaczyna się smutna, prozaiczna część tej historii…
***
Państwowe Muzeum Historii Naturalnej cierpi na brak funduszy. Władze Chile dają priorytet tysiącu innym sprawom w kraju, plasując kulturę daleko w tyle. Wciąż nie można więc spełnić marzenia personelu muzeum i zbudować chłopcu nowoczesnej sali z nowoczesną komorą, która zapewni mu odpowiednie warunki, niewykluczające wizyt. Warto zaznaczyć, że chłopca można było kiedyś odwiedzać, ale po pierwsze – nowa komora zawiodła, więc ostatecznie przeniesiono go do starej, tej nieco podrasowanej; po drugie – okazało się, że drgania wywołane przez odwiedzających muzeum ludzi, mają szkodliwy wpływ na chłopca. W sali otwartej dla publiki umieszczono więc wierną replikę i postanowiono nie wystawiać oryginału na ponowny kontakt z ludźmi, aż do skonstruowania „czegoś porządnego”.

Nie zapowiada się na polepszenie sytuacji w najbliższych latach. Nie pomogło wielkie trzęsienie ziemi z 2010 roku, które zniszczyło budynek muzeum, pogrążając go na wieloletnim remoncie. Dlatego też dla odwiedzających otwarte jest tylko pierwsze piętro, reszta budynku jest w odbudowie. Szkoda, bo mają w zbiorach m.in. kolekcję związaną z dinozaurami i mumie egipskie. Planowane otwarcie drugiego piętra przypada na 2025 rok…. Nic dziwnego, że placówce brakuje pieniędzy nie tylko na komorę i salę dla chłopca, ale również na jego szczegółowe badania przy użyciu coraz to nowszych technologii, np. badań DNA. Do tej pory udało się zorganizować cztery. Ich szczegóły, a także oryginalne teksty dr Mostny, znaleźć można na stronie muzem.
Dlaczego więc zobaczyłam chłopca ja? W ten weekend minęło 60 lat od odnalezienia Niño del Cerro El Plomo. Z tej okazji muzeum zorganizowało kilka dni wizyt dla malutkich grup. Długimi korytarzami i krętymi schodami zabrano nas na owe czwarte piętro, gdzie mieliśmy godzinę na przyjrzenie się chłopcu i pytania do wspomnianego i bardzo cierpliwego muzeologa, Miguela Angela Azucas. Była tam również gablota z inkaskimi darami, które znaleziono wraz z chłopcem (tymi, które nie zostały zrabowane), m.in. złote figurki zwierząt, woreczek z zębami mlecznymi chłopca i jego włosami oraz część jego ubrań i biżuterii. W rogu sali stał zawinięty w folię Moai z Wyspy Wielkanocnej, na korytarzu zakurzone pudła ze szczątkami dinozaurów…
Chłopiec śpi w rogu pokoju. Ma delikatną, spokojną twarz. Nieświadom jest całego zamieszana. Nieświadom jaki kawał historii i ile emocji osób dookoła niego kryje w sobie jego sen. Emanuje z niego spokój. Ciekawe o czym śni te kilka wieków i ciekawe gdzie on sam chciałby być.

Muzeum Historii Naturalnej znajduje się w parku Quinta Normal w centrum Santiago. Dojazd: metro Quinta Normal. W poniedziałki jest nieczynne. Jego strona internetowa: www.mnhn.gob.cl/sitio/
Źródła:
Historię chłopca opowiedziałam w oparciu o opowieści doktora Azócar, książeczkę wydana przez Muzeum Historii Naturalnej, teksty na stronie internetowej placówki oraz kilka artykułów w hiszpańskojęzycznej prasie. Zawodowi archeolodzy, czytający ten tekst, niech wybaczą mi ewentualne niedociągnięcia w polskiej terminologii.
Zostawiam Wam również link do godzinnego video reportażu (po hiszpańsku), zrealizowanego przez jedną z telewizji w Chile: http://www.youtube.com/watch?v=apG9Tea_yT0 Znajdziecie tu m.in wywiad z Jaime Ríos, fragmenty pamiętników obydwu odkrywców i nieco więcej o wpływach Inków na ziemiach Chile.
Niesamowite .
A już myślałam, że nikt nie przebrnął przez długaśną historię 🙂
Ale historia! Trudno coś sensownego napisać..czuję pomieszanie smutku z powodu historii chłopca z drugiej jednak strony wielką tajemnicą(coś absolutnie mistycznego, tak odległego od naszej kultury). Dzięki za fajny post, czyta się na jednym wdechu 🙂
Czyli warto było zarwać noc i pisać do czwartej nad ranem! 🙂 Co do historii to i dla mnie jest mieszanką fascynacji kulturą Inków, współczucia, kiedy myślę o tym co mógł czuć chłopiec idąc kilka tysięcy kilometrów na śmierć i szacunku dla zmarłego i jego ciała. To co postanowiłam więc zrobić ku jego pamięci to opowiedzieć jego historię innym.
Po pierwsze – gratuluje artykulu – pieknie sie go czyta! Ja sama mam ambiwalentny stosunek do eksponowania 'mumi’ w muzeach – wydaje mi sie to nieetyczne oraz prozaicznie – po to sie ludzi 'chowa’, aby ich nie wystawiac na pokaz. Z drugiej jednak strony, takie 'znaleziska’ sa niezwykle interesujace nie tylko dla naukowca, ale i przecietnego czlowieka. Sama widzialam 'bog bodies’ w irlandii czy mumie dzieci w Boliwii i przyznam, bylo to dla mnie zarowno fascynujace jak i przerazajace. Moze wiec jednak powinno sie poprzestac na udostepnianiu kopii mumi czlowieczych, a oryginaly zwrocic Paczamamie?
Podzielam Twój ambiwalentny stosunek. Z jednej strony jest fascynacja historią, intrygującą kulturą i samym faktem tak dobrego stanu chłopca, z drugiej odzywa się szacunek dla zmarłego. Dlatego też patrząc na chłopca pytałam siebie, a raczej jego: ciekawe gdzie TY chciałbyś być…