Jestem dziennikarzem, miłośnikiem podroży, radia, muzyki, smaków i oceanu.
Od 2010 r. mieszkam w Santiago de Chile, pracuję jako korespondent dla Polskiego Radia i przewodnik, podróżując po latynoskim kontynencie.
Szykuję dla was serię nowych postów z mnóstwem zdjęć z różnych zakątków Chile, które – większość od kilku dobrych lat – kurzą się na moich dyskach. Owe fotograficzne podróże zacznę jednak tymi najświeższymi i najbardziej aktualnymi: z Santiago podczas pandemii.
Jak w wielu miejscach na świecie i tutaj obowiązują obostrzenia. W Chile są wyjątkowo surowe i ciągle się zmieniają. Od początku pandemii władze unikają zamknięcia całego kraju jednocześnie. Większość regionów, miast i poszczególnych dzielnic balansuje więc pomiędzy:
całkowitą kwarantanną – podczas której z domu możemy wyjść tylko ze specjalnymi przepustkami na na zakupy i do lekarza, w związku ze śmiercią czy pogrzebem bliskiej osoby oraz jeśli ktoś należy do tzw. „pracowników sektorów usług podstawowych” i ma specjalne pozwolenie na dojazdy i wykonywanie prace. W kwarantannie sozwolone są tylko dwie przepustki tygodniowo, które uzyskuje się online w tzw. „wirtualnym komisariacie”, Comisaria Virtual.
tzw. fase 2 – czyli lockdownem weekendowym, co znaczy, że w tygodniu sklepy, bary i urzędy są otwarte, a w sobotę i niedzielę zamknięte.
fase 3 – to przygotowanie do otwarcia, ale jeszcze daleka droga…
Również w przypadku Santiago prowadzona jest tzw. kwarantanna dynamiczna, polegająca na tym, że dla każdej dzielnicy wprowadzana jest albo odwoływana, w zależności od ilości zachorowań i rozwoju sytuacji. Trzeba więc było pilnować nie tylko zasad dla własnej dzielnicy, ale i tej, do której się z jakiegoś powodu wybieraliśmy. Warto dodać, że w wyniku wzrostu zachorowań, od 27 marca 2021 przez miesiąc cały region stołeczny Region Metropolitana był w pełnej kwarantannie – to znaczące, bo to tutaj mieszka ponad 1/3 Chilijczyków. Teraz ponownie zależy to od dzielnicy.
Co ze sportem? Tu też są restrykcje. Aktywność fizyczna na świeżym powietrzu dozwolona jest tylko rano i w konkretnym „okienku” czasowym: od 5:00 do 9:00, a w weekend do 10:00 rano. Od roku mamy też godzinę policyjną, obecnie obowiązuje od 22:00 do 5:00 rano (czasem przesuwana jest na 21:00).
Cóż dodać. To bardzo restrykcyjne obostrzenia. Nie było i nie jest łatwo.
Jednego dnia tych specyficznych pandemicznych czasów, które – już wiemy – przejdą do historii, wyszliśmy z Claudiem na krótki spacer z aparatem, żeby udokumentować ulice centralnych dzielnic Santiago. Niegdyś pełne gwaru, sprzedawców, ulicznych muzyków i zakochanych par – dziś opustoszałe, ciche i przemierzane głównie przez rowerzystów z Uber Eats. Dzielę się z wami dziś kilkoma ujęciami.
Z ogromną radością przekazuję w Wasze ręce moją debiutancką książkę: „Chile. Dalej być nie może”, reportaż o chilijskim społeczeństwie wydany przez Wydawnictwo MUZA SA. Właśnie ruszyła jego przedsprzedaż w Empiku.
Myślą przewodnią książki, spinającą poszczególne jej części jest to, jak silnie niezwykłe położenie geograficzne kraju wpływa na jego mieszkańców w każdym właściwie aspekcie ich życia – jest dla nich zarówno błogosławieństwem jak i przekleństwem. Piszę o mentalności Chilijczyków i z czego ona wynika, o skomplikowanej historii, sprawach polityczno-społecznych, dyktaturze i braku pojednania oraz bolesnej przeszłości i teraźniejszości stosunków z rdzennymi ludami. Nie zabrakło też rozdziałów o „kulturze terremoto”, czyli trzęsień ziemi, o winie, zwyczajach, życiu codziennych i niebywałych kontrastach tutejszej fenomenalnej przyrody. Myślę, że to dość przekrojowa podróż po chilijskim społeczeństwie, napisana z miłością do tego kraju, choć wcale nie pocztówkowa.
Mam wrażenie, że ta książka pisała się we mnie przez dziesięć moich chilijskich lat, ale to w ciągu ostatnich dwóch przelała się na papier, nabrała formy i zamknęła w kilkuset stronach. Moje „pandemiczne dziecko”, dokładnie 1 czerwca 2021 – w Dzień Dziecka, poszło w świat. Tym samym spełnia się moje wielkie, dziennikarskie marzenie. Jedno z tych życiowych.
Książka jest jednocześnie moim zaproszeniem dla was. Do Chile – mojego miejsca na ziemi i mojego domu. Mam nadzieję, że podczas lektury poczujecie się przeze mnie ugoszczeni.
Ostatni miesiąc był na tyle intensywny, że ten post – choć mało brakowało, by go skończyć i opublikować – wrzucam dopiero dziś. Niebawem ukaże się bowiem moja książką o Chile, o czym powiem wam szczegółowo na dniach, a co sprawia, że moja doba pęka w szwach. Ale dziś o tym, jak to pewnego kwietniowego tygodnia za sprawą jednego wywiadu wyskakiwałam z lodówki na głównej stronie Onet i Onet Podróże 🙂 Z redaktorem Marcin Mroczko porozmawialiśmy o chilijskim społeczeństwie: tutejszych macho, równouprawnieniu, ruchach feministycznych i ścieżce głębokiej transformacji na jaką wkroczyło Chile. Mówiłam w nim też o tym jak kraj rodzi sobie z pandemią i szczepieniami. Są dwa słowa o tym co się dzieje z turystyką, mojej pracy w radiu, o polskich śladach w Chile i mojej przeprowadzce do Santiago sto lat temu.
To wyjątkowy dla mnie wywiad, z dwóch powodów. Po pierwsze, bardzo rzadko zdarza się, żeby Chile dostało aż tyle miejsca w polskich mediach. Bo wywiad, moi drodzy, jest bardzo obszerny i myślę, że do lektury warto zrobić sobie filiżankę herbaty, kubek kawy bądź nalać kieliszek wina. Po drugie, po jego publikacji zadziała się magia i zalała mnie falta komentarzy, wiadomości i mailu na moją gmailową skrzynkę od osób, które go przeczytały i chciały podzielić się wrażeniami. Zarówno dziennikarzy i przyjaciół, jak również czytelników, których nie znam. Szalenie to było miłe. Napisało też do mnie kilkoro Polaków z Chile, którzy mieszkają tu ponad 20-30 lat, mówiąc, że podpisują się rękami i nogami pod tym co w wywiadzie mówiłam o Chile.
Pomyślałam więc, że warto zostawić po nim ślad i tutaj, na blogu. Poniżej zostawiam spory fragment wywiadu (choć to nie jest nawet 1/3 treści), a po całość zapraszam na stronę Onet.pl (albo Onet.Podróże), o tutaj [KLIK]
Miłej lektury.
(…)
Marcin Mroczko:Jakimi partnerami są Chilijczycy?
MT: Trudno mi dać jednoznaczną odpowiedź. Chilijczycy są różni, jak i różni są Polacy. Można trafić na chilijskiego macho w pełnej krasie, który kobietę będzie widział tylko w kuchni i przy dzieciach, wydzielał jej pieniądze, a konflikty rozwiązywał siłą. I można spotkać otwartego, nowoczesnego mężczyznę, który stworzy z tobą związek partnerski.
Na pewno zależy to również od pokolenia. To starsze, wychowane w patriarchalnym modelu rodziny, nie zna innego, albo po prostu poznać go nie chce. Młodsi Chilijczycy, również ci w średnim wieku, coraz częściej wspierają równouprawnienie i kibicują karierom swoim partnerek.
Jeśli możemy sobie jednak pozwolić na pewne uogólnienie, to powiedziałabym, że Chilijczycy są dość wrażliwi. Mam wrażenie, że częściej wyrażają uczucia i są dużo bardziej „dotykowi” niż Polacy. Również publicznie. Tu przytulą, tam pocałują, wezmą za rękę – jak na Latynosów przystało, ważny jest dla nich kontakt fizyczny.
Są zazdrośni…?
Są. Oczywiście, nie wszyscy, znowu generalizujemy, ale jako że z wiernością u latynoskiego macho bywa różnie, to zazdrość wisi w powietrzu. W pierwszych latach mojego pobytu, kiedy byłam już w związku, ale wychodziłam ze znajomymi sama, często pytano mnie, gdzie jest mój partner, co robi i dlaczego do siebie nie wydzwaniamy, żeby wiedzieć, gdzie i z kim dokładnie jesteśmy.
Co ciekawe, pytały mnie o to zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Moje słowa o zaufaniu i dawaniu sobie przestrzeni kwitowano stwierdzeniem „O, jaka nowoczesna para!” (śmiech). Nie bierze się to oczywiście znikąd, Chilijczycy lubią patrzeć w bok. Chilijki zresztą czasem też.
Czy związki „na kocią łapę” są popularne…?
Chilijczycy coraz rzadziej i coraz później wstępują w związki małżeńskie. Statystyki mówią, że czekają z tym do trzydziestki. Z drugiej strony, występuje tu inne zjawisko, o którym piszę w jednym rozdziale mojej książki niebawem ukazującej się w polskich księgarniach, a mianowicie tak zwane casas chicas, „małe domy”.
Chodzi o to, że niektórzy mężczyźni zakładają dwie rodziny: z oficjalną żoną oraz z kochanką.
Z obydwiema kobietami mają dzieci, mieszkają (ach, te regularne, tygodniowe „podróże w interesach”), spędzają poszczególne weekendy i jeżdżą na wakacje. Słowem, żyją na dwa domy. Czasami żona o drugim, „małym” domu wie, ale bywa, że dowiaduje się o nim przypadkiem i to po wielu latach.
Słynnym przykładem takiej wpadki była sprawa jednego z trzydziestu trzech uratowanych górników z kopalni San José. Po udanej akcji ratunkowej, którą z zapartym tchem śledził cały świat, na powierzchni na mężczyzn czekały stęsknione rodziny.
Na jednego z nich nawet dwie i właśnie wtedy – przed kamerami – kobiety dowiedziały się wzajemnie o swoim istnieniu.
Życie na dwa domy dotyczy głównie starszego pokolenia i pracowników zmianowych – u górników jest dość legendarne. Występuje też raczej w bogatszej klasie społeczeństwa. W końcu, żeby utrzymać dwie rodziny, trzeba mieć pełen portfel, a nawet dwa.
A związki partnerskie?
W 2015 r. w ramach Acuerdo de Unión Civil, umowy o związkach cywilnych, Chile uznało pary osób tej samej płci. Dwa lata później ówczesna prezydentka Michelle Bachelet przedstawiła Kongresowi Narodowemu projekt dotyczący legalizacji matrimonio igualario, małżeństw homoseksualnych. Potem do rządów doszła prawica, przyszło estallido social (wybuch niezadowolenia społecznego) i pandemia, więc temat wypadł z priorytetów, ale widzę, że ostatnio wraca na wokandę. Jeśli listopadowe wybory prezydenckie wygra lewica, myślę, że małżeństwa osób tej samej płci mogą stać się faktem.
Czy mężczyźni uczestniczą w wychowywaniu dzieci?
Dom i dzieci spoczywają raczej na głowie kobiet. Mężczyźni znajdują dla nich czas głównie w weekendy. Powoli się to zmienia, dzisiejsze dziewczyny stawiają na związki bardziej partnerskie, a przynajmniej o takie walczą. To długa droga, bo maczyzm w Chile – jak i całej Ameryce Południowej – uwarunkowany jest historycznie i od wieków przekazywany z pokolenia na pokolenie, ale widać światełko w tunelu.
Dzisiejsze statystyki są jednak dość smutne – mam je na świeżo w głowie, bo piszę o tym w książce. Aż 41 proc. chilijskich rodzin to rodziny z jednym rodzicem wychowującym samotnie dziecko, z czego aż w 85 proc. przypadków tym rodzicem jest kobieta. Nawet ja zdziwiłam się, że to tak wysoka liczba.
Do tego dochodzi problem z płaceniem alimentów i dyskryminacją kobiet na rynku pracy, gdzie zarabiają o 1/3 mniej niż mężczyźni za tę samą pracę. Tym trudniej im samotnie utrzymać rodzinę.
Żeby nie było jednak tylko pesymistycznie zaznaczę, że istnieje tu również wiele szczęśliwych rodzin, w których panowie kochają, szanują i wspierają kobiety, starają się uczestniczyć w wychowaniu dzieci, jak tylko mogą. Wbrew temu, jak to może brzmi, Chilijczycy to bardzo rodzinny naród i rodzinę stawia się tu na pierwszym miejscu ponad wszystko. Biada temu, kto nie przyjdzie w niedzielę na obiad do rodziców. To sprawa życia i śmierci! Nie warto wtedy robić planów z Chilijczykami – to dzień dla rodziny.
Czy maczyzm w Chile trzyma się mocno?
Kultura macho, choć w Chile nie jest tak dominująca jak w innych państwach regionu, i tutaj ma się, niestety, dobrze. Pokażę to może na jednym wskaźniku. Według danych ONZ Ameryka Łacińska to region świata, w którym kobiety są najbardziej narażone na przemoc. Codziennie z rąk mężczyzn ginie tu średnio dziewięć kobiet, co daje zatrważającą liczbę ponad trzech i pół tysiąca w skali roku.
Morderstwa kobiet dokonane z powodu ich płci są zjawiskiem na tyle powszechnym, że doczekały się oddzielnej nazwy: femicidios (kobietobójstwo), rozumiane jako przestępstwo popełnione z nienawiści do kobiet, za samo bycie kobietą. Choć Chile nie jest nawet blisko czołówki w regionie (zero i pięć dziesiątych wobec sześciu i ośmiu dziesiątych w wypadku Salwadoru, według wskaźnika zabójstw na sto tysięcy kobiet), nie ma się też wcale czym chwalić. Zwłaszcza że poziom femicidios utrzymuje się w ostatnich latach. W Chile to około 40 zabójstw rocznie, a w 2021 r. miało już miejsce niestety aż 9.
Femicidio to najbardziej dramatyczny wyraz przemocy wobec kobiet. Ale jest wiele innych jej przejawów w życiu codziennym, na rynku pracy, w ustawodawstwie. Coraz odważniej nagłaśniają to międzynarodowe ruchy feministyczne, takie jak Ni una menos (Ani jednej mniej), zapoczątkowany w Argentynie, czy akcja #MeToo , które dotarły również do Chile.
W ostatnich latach co jakiś czas chilijską opinię publiczną bulwersują kolejne doniesienia o molestowaniu i napaściach seksualnych w przestrzeni publicznej.
Między innymi w środowisku akademickim i filmowym. Nic dziwnego, że kobiety w obliczu brutalnej rzeczywistości oraz akceptowanej w patriarchalnym społeczeństwie dyskryminacji prawnej i społecznej wzięły sprawę w swoje ręce.
Od lat Chile zalewa fala protestów kobiet. Głośno było o „feministycznym maju” 2018 r., a w 2019, podczas estallido social, świat obiegł słynny uliczny manifest polityczny „Un Violador en Tu Camino” („Gwałciciel na twojej drodze”), stworzony przez Las Tesis, grupę chilijskich feministek z Valparaíso. Pieśń szybko przekroczyła granice, stając się potężnym hymnem feministek na całym świecie i międzynarodowym fenomenem. Odśpiewano go również w Polsce. Jestem dumna z chilijskich kobiet, zjednoczyły się i konsekwentnie walczą o swoje prawa.
Witaj Moniko! Chcielibysmy serdeczenie podziekowac za udane wycieczki po Chile. Jestesmy oczarowni tym krajem i pod wrazeniem naszej „Pilotki”, ktora w tak krotkim czasie nie dosc, ze nam zorganizowala te wycieczki, to jeszcze duzo opawiadala z tak nieslychana pasja o tym kraju!! Dziekujemy jeszcze raz i .. do uslyszenia i zobaczenia:-))!!!
Witaj Moniko! Chcielibysmy serdeczenie podziekowac za udane wycieczki po Chile. Jestesmy oczarowni tym krajem i pod wrazeniem naszej „Pilotki”, ktora w tak krotkim czasie nie dosc, ze nam zorganizowala te wycieczki, to jeszcze duzo opawiadala z tak nieslychana pasja o tym kraju!! Dziekujemy jeszcze raz i .. do uslyszenia i zobaczenia:-))!!!