Skip to main content

Jeśli śledzicie mnie na Facebooku to już wiecie, że znowu jestem w Toronto. W tym tygodniu trochę pozwiedzamy z Claudio Kanadę 🇨🇦, niniejszym sporo czasu spędzimy w pociągach. Via Rail to wygodny sposób podróży (poza tym kocham pociągi!), a że na pokładzie jest wifi, łapcie garść pierwszych wrażeń z Toronto po niespełna dekadzie w Ameryce Południowej.

Przyjdzie jeszcze czas na pogłębione opinie i obserwacje, jeśli chodzi zarówno o to miasto Kanady jak i sam kraj. Zacznę jednak tak jak się zwykle zaczyna przygodę z danym krajem – od pierwszych wrażeń podczas spaceru po ulicach. Mogą być one mniej lub bardziej mylne albo zupełnie trafne. Tak to już z nimi bywa. Pod ręką mam też listę dziesięciu rzeczy, jakie w Kanadzie polubiłam i które mnie (nas) tu denerwują albo rozczarowały. Teraz jednak to co zanotowałam w pierwszych dniach po wylądowaniu w Toronto.

TORONTO – PIERWSZE WRAŻENIA

 

1. Wielokulturowość

Ponad połowa mieszkańców Toronto nie jest z Kanady. Mignęły mi gdzieś statystyki, że nawet 70%. Jakikolwiek jest rzeczywisty procent, na co dzień owe multi kult naprawdę widać i czuć. Wystarczy przejść kilka przecznic, a miniemy ludzi o przeróżnych rysach twarzy, typach urody, korzeniach i ubiorach, często tradycyjnych dla ich kultury. Nie bez powodu Toronto uznawane jest na najbardziej wielokulturowe miasto świata. Żyje tu ponad 230 różnych nacji. Jest to też trzecie – po Nowym Jorku i Paryżu – największe skupisko Polonii.

Idąc po ulicy, trudno rozpoznać kto jest Kanadyjczykiem, a kto nie. Ktoś o rysach – weźmy za przykład – ewidentnie azjatyckich, mógł urodzić się w Toronto, podobnie jak jego ojciec, a nawet i dziadek. Z drugiej strony, ktoś kogo „na oko” możemy wziąć za Kanadyjczyka mógł przyjechać tu kilka miesięcy temu z dalekiego kraju. Co człowiek, to historia. W Chile raczej łatwo (mi jest) poznać  kto jest „stąd”, a osoby wyglądające na cudzoziemców w większości wpadają do kategorii turyści albo „inne kraje Ameryki Południowej”. 

Yonge Street, odcinek między stacjami Dundas a Queen

Na zupełnie osobistej płaszczyźnie odczuwam dużą zmianę: jestem po prostu jedną z wielu osób, które przybyły tu z jakiegoś powodu. Nikt nie pyta po co, kiedy, dlaczego. Nikt nie zaczepia, nie patrzy ze zdziwieniem, nie uśmiecha się na ulicy bez powodu (no dobra, bywa, że mnie zaczepiają i że się uśmiechają, ale to nie jest temat na bloga:) ) Tutaj jestem jedną z mróweczek, idących po ulicy, w Chile byłam tą „która się wyróżnia z tłumu”. Biała skóra i niebieskie oczy pomimo wszystko wciąż zwracają uwagę Chilijczyków, zwłaszcza w centrum miasta czy miejscach gdzie nie bywa klasa bogata, wyglądająca nieco bardziej podobnie do mnie. Przyzwyczaiłam się więc do codziennych pytań w stylu „skąd jesteś?”, „co tu robisz?”, „czy masz chłopaka?” 🙂 Przyznam, że taka „anonimowość” bywa całkiem przyjemna. Kiedy masz zły dzień, gdzieś się śpieszysz, nie chce Ci się gadać, bierzesz taksówkę i myślisz o jakiejś sprawie, którą za chwilę musisz rozwiązać, a chilijski pan kierowca pyta „skąd jesteś i co tu robisz?”, oczekując wyczerpującej odpowiedzi, a Ty opowiedziałaś już „swoją historię” trzy razy tego dnia, to bywa to czasem meczące 🙂 

Nathan Phillips Square. W tle stary Ratusz

 

2. Wszystkie języki świata

To fascynujące, ale na odległości jednej przecznicy usłyszeć tu można kilkanaście języków na raz. Mamy nawet z Claudio taką zabawę, że próbujemy odszyfrować jakie i ile. Czasami nie mamy pojęcia co słyszymy i tym bardziej nadstawiamy ucha. Po dekadzie na kontynencie, który niemalże w całości mówi po hiszpańsku, to naprawdę coś nowego w mojej codzienności.

Toronto mówi w ponad 140 językach świata. Po polsku też i to właściwie codziennie. W metrze, w sklepie, na ulicy, ciągle słyszę polski. Muszę się tu liczyć z tym, że ktoś może zrozumieć moja historię, kiedy rozmawiam przez telefon w autobusie. Nie muszę tu chyba dodawać, że w Chile mam w tym względzie duży luz? 🙂

Berczy Park. Stara część Toronto

 

3. Bogata oferta kulturowa

To chyba coś co najbardziej mi się tu spodobało. W Toronto non stop coś się dzieje. Ponad to, z racji tak ogromnego przekroju emigrantów i polityki włączania ich, a nie izolowania, znaleźć tu można wszystko: festiwal kuchni chińskiej, przegląd filmów arfykańskich, weekend polskiej kultury, warsztaty słodyczy z belgijskiej czekolady, degustacje chilijskiego wina… A wszystko to może się zdarzyć nawet w tym samym tygodniu. Tylko festiwali filmowych w Toronto jest ponad 120!

Wystarczy poszukać i mieć odrobinę ochoty by wyjść z domu, dlatego sprawdzam sobie regularnie takie strony jak BlogTo czy Eventbrite.ca  W bonusie dodam, że na niektóre z tutejszych wydarzeń wystarczy się zarejestrować i nie płaci się nic, choć na większe czy „najbardziej wypasione” są oczywiście biletowane, a ceny nie są małe. W ten sposób rok temu trafiłam w Toronto na całodniową degustację win chilijskich (napisałam o tym artykuł w kandyjskiej „Gazecie”) czy na Ekran, polski festiwal filmowy (też popełniłam o nim artykuł).

Lubię Santiago, ale porównując chilijską stolicę do Toronto muszę przyznać, że nie dzieje się tam prawie nic :))

 

4. Przebogata oferta gastronomiczna

Trudno powiedzieć, co to właściwie jest „kuchnia kanadyjska”, bo przeglądając menu tutejszych restuaracji znaleźć można zarówno pierogi, jak i butter chicken, shepherd’s pie czy typowo hamburgera. Dla jasności, w tym samy miejscu! Typowo kanadyjski poutin to po prostu frytki z obrzydliwym sosem, więc spuszczę na niego kurtynę milczenia 🙂 Po pewnym czasie uznałam, że kuchnia kanadyjska odzwierciedla samą Kanadę, jest zlepkiem dań różnych kultur i przestałam dociekać co jest kanadyjskie a co nie, zwłaszcza że absolutnym hitem Toronto jest obecność restauracji właściwie z każdego zakątka świata. Etiopa, Peru, Rosja, Ghana, Libia, you name it! Jest i chilijska restauracja, a nawet piekarnia! Gdyby nie wysokie ceny jedzenia na mieście i masa podatków, które tu doliczają do rachunku to byłoby moje ulubione zajęcie w Toronto! 🙂

Toronto zgrabnie łączy stare z nowym

 

5. Produkty ze świata w sklepie na rogu

No dobra, tu macie nasze ulubione zajęcie z Claudiem: wyprawy do supermarketu 🙂 Jak przyjechaliśmy tu po raz pierwszy dostawaliśmy oczopląsu i nasze romantyczne spacery kończyły się zwykle wśród niekończących się półek z serami i szynką serrano haha! Półki uginają się pod produktami z całego świata. I nie chodzi nawet o to, że w Chile znalezienie czegoś z Polski skutkowało wielkim poruszeniem i rozsyłaniem chilijskiej Polonii radosnej nowiny z informacją gdzie i za ile, a w Toronto kefir, pierogi czy ćwikłę z chrzanem mam w sklepie nocnym na przeciwko. Chodzi o powszechny dostęp do produktów z całego świata, co w Chile muszę przyznać jest w powijakach (trzeba jechać do drogiego supermarketu w bogatej dzielnicy, szukać, szukać i przepłacać). Dla osoby , która lubi gotować, próbować i podróżować kulinarnie (jak ja!) to raj.

Gooderham Building, imitujący Flatiron Building w Nowym Jorku

 

6. (Północno) amerykańskie ulice 

Byłam już kiedyś w Nowym Jorku (post o tym tutaj) i pomimo tego, że ani Stany ani „american dream” nigdy nie było dla mnie niczym pociągającym, to Manhattan wywarł na mnie wrażenie. Toronto też jest „amerykańskie”. Downtown to wysokie, szklane wieżowce i studzienki, z których paruje jak na filmach. To neony, światła, wielkie sklepy i centra handlowe. To modnie ubrani ludzie, noszący swoją kawę w kubkach ze Starbucksa, żywcem wyjęci z Pinteresta. To ludzie, którzy mówią do siebie albo próbują mówić do ciebie, patrząc szaleńczym wzrokiem nie do końca wiadomo gdzie (jakoś tak się składa, że widzę ich najwięcej właśnie w Ameryce Północnej). Chile jest w tym sensie skromniejsze, mniej „wypasione”. Z drugiej strony na Dundas Square (nazywany czasem Times Square Toronto) zdarza mi się usłyszeć muzykę na żywo czy zobaczyć jakieś show, ale gdzieś indziej już o to trudniej. Chilijskie ulice są w tym sensie głośniejsze, żywsze i bardziej kolorowe.

To co nas jednak zaskoczyło na ulicach Toronto to liczba bezdomnych… Z miejsca myślimy też wtedy o kanadyjskiej zimie…

Dundas Square, „kanadyjski Times Square”

 

7. Przyjemny pierwszy kontakt

Ludzie są tu mili. Uśmiechają się, spytają „how are you?”, przytrzymają Ci drzwi i spróbują pomóc. W ucho wpadło mi często powtarzane zdanie „Sorry ’bout that” (dosłownie „Przepraszam Cię za to”, ale w sensie „Przykro mi”). Skończyły się bułki? Sorry ’bout that. Nie można tu doładować telefonu? Sorry ’bout that. Nie ma mojego rozmiaru butów”? Sorry ’bout that. Dodają do tego zmartwioną minę, co pozwala na moment uwierzyć, że naprawdę im przykro. Oczywiście, to może mieć się i zapewne ma się nijak to tego jak w Toronto wyglądają stosunki w pracy, z sąsiadem badź w rodzinie, czy są szczerzy czy jest to raczej wyuczona uprzejmość. Mówię tu tylko o pierwszym kontakcie na ulicy czy w sklepie, a ten jest bardzo miły.

Od samego początku mam jednak wrażenie, że kanadyjskie rozmowy są nieco zachowawcze, wybierane są tematy bezpieczne i niekonfliktowe. Tak by nikogo nie urazić, nie wgłębiać się za bardzo, a pewnie i nie mówić co się naprawdę na dane tematy myśli. Podobno należy unikać nawet pytania „Skąd jesteś?”, gdyż uważane jest za nietaktowne. To temat na oddzielny post, taki o pogłębionych już opiniach. Narazie tutejsze „small talki”, które z natury są czymś typowym i normalnym na wielu szerokościach geograficznych, różnią się w w moich oczach od tych południowoamerykańskich, gdzie często padają za to pytania zbyt wścibskie albo zbyt wprost.

Plac Nathan Phillips nocą

 

8. Tropikalne lato!

W pierwszych dniach jesieni, napiszę wam o lecie, które właśnie się z nami pożegało. Otóż, w Toronto ta pora roku jest niezwykle tropikalna! Jest duszno, bardzo wilgotno (nawet 70-80% wilgotności powietrza), deszczowo i burzowo. Burze są nagłe i krótkie, przychodzą nie wiadomo skąd. Równie szybko odchodzą, po czym często dostrzec można w okolicy tęczę. Przyznam, że czasem czuję się przez to wszystko jak w Amazonii (hurra!) tyle że z betonu i szkła oraz bez zwierząt (buuu). A pogoda, jak wiadomo, bardzo wpływana pierwsze wrażenia.

Takie wydanie lata ma dwa główne skutki: po pierwsze – moje włosy tej wilgoci nie tolerują i wyglądają strasznie,  po drugie – Claudio cieszy się burzami jak dziecko (C. ogólnie nie lubi deszczu, kiedy musi w nim gdzieś iść, ale pioruny może oglądać z okna godzinami). Po suchym i właściwie bezdeszczowym lecie w Santiago (w skali roku prawie w ogóle tam nie pada) to spora zmiana. 

Zima w Toronto to oddzielny, obszerny temat. Narazie zaznaczam jedynie, że wygląda na to, iż to miasto lubi ekstrema pogodowe!

W Dineen Coffee mają pyszną gorącą, gorzką czekoladę 🙂 

 

9. Wiewiórki!

Toronto to miasto wiewiórek. Są wszędzie! Ja spotykam je gromadami zwłaszcza w okolicach kampusu studenckiego University of Toronto, ale nie trudno je wypatrzyć w jakimkolwiek parku, a nawet pojedyńczych drzewach przy domach.

 

10. Zaufanie społeczne

Na koniec jeszcze jedna sprawa, która bardzo pozytywnie nas tutaj zaskoczyła i na pewno będziemy się temu bacznie przyglądać. Od pierwszych dni czujemy, że obywatelowi się tutaj wierzy i zakłada jego dobre intencje. Można by rzec, na odwrót do Chile, gdzie to raczej ty musisz przekonać drugą stronę, że nie kręcisz albo że to ona się myli, przy czym warto mieć na to kopie, skany, screen shoty i inne potwierdzenia wspomagające, a najlepiej świadków. W Toronto zaskoczyło nas na przykład to, iż pozwalano nam wchodzić do metra nie płacąc za bilet, bo na przykład nie mieliśmy drobnych albo nie było nikogo w okienku. Mówiono nam kilkakrotnie „wchodźcie śmiało, zapłacicie na stacji końcowej”, przy czym oczywiście nikt tego nie sprawdza ani nie egzekwuje. Zdarzało się też, że pracownik metra akurat coś jadł i machał ręką, żebyśmy po prostu wchodzili. Rzecz miała się podobnie przy załatwianiu spraw na infoliniach: dzwonisz, mówisz jak było, a oni ci po prostu wierzą. Nie mowa już o tym, że chodząc po centrum miasta widzę te wszystkie komórki pozostawione na stołach, torebki stojące koło krzeseł i inne rzeczy, które w Ameryce Południowej mocno kusiłyby co niektórych i długo tak nie poleżały. W Toronto czuje się w powietrzu zaufanie i swobodę. I to bardzo przyjemne uczucie.

No dobrze, nasz pociąg dojeżdża już do Montrealu, więc czas kończyć wpis. Ciekawa jestem jakie były wasze pierwsze wrażenia z Toronto, jeśli już tu byliście i jak bardzo różniły się od waszej opinii po dłuższym czasie tutaj. Napiszecie w komentarzach?

 

Monika Trętowska

Author Monika Trętowska

More posts by Monika Trętowska

Join the discussion 13 komentarzy

  • Agnieszka pisze:

    Canada jest super ! Fajny I konkretny opis. Jak zawsze czytany z ciekawoscia. Pozdrawiam I zycze milego podrozowania.

  • Julia pisze:

    Tak bardzo… australijsko. Po tym, co piszesz, wnioskuję, że między krajami jest dużo podobieństwem. W sumie nie ma co się dziwić – króluje „anglosaskość”. Ciekawa jestem, co cię drażni bardzo i czy to podobne rzeczy do tych, które drażnią w Aus.

    • Monika Trętowska pisze:

      Znajdzie się kilka rzeczy 🙂 Na pewno drażni to, że wszystko trzeba załatwiać przez telefon! Czasem jest to dość absurdalne, np. kiedy jesteś w banku, ale i tak każą Ci zadzwonić na infolinię i wisieć na niej w nieskończoność, żeby potem zrobić to samo w tym samym okienku! 🙂 Mailem też nie za wiele wskórasz. Tylko telefon.

  • Do Kanady z tej naszej Islandii mamy całkiem blisko i naprawdę łatwo nam się tam dostać (dużo połączeń). Ostatnio długo się zastanawiałam, czy w najbliższym czasie się tam nie przelecieć na parę dni. 😉 A taka odskocznia od wodospadów, wulkanów i gejzerów byłaby całkiem fajna! 😊

  • Bardzo mi się podobają Twoje porównania Kanady z Chile 🙂 fajnie się czyta takie przemyślenia kogoś, kto na co dzień mieszka w Ameryce Południowej. Oba kraje zresztą chętnie bym odwiedziła 🙂 czekam na dalszą relację z Toronto!

    • Monika Trętowska pisze:

      Dzięki Aniu! Rzeczywiście poręczniej mi jakoś bezpośrednio porównać Chile i Kanadę, a potem dopiero Polskę. Wygląda na to, że ta dekada w Ameryce Południowej zrobiła swoje.

  • Kanada jeszcze przed nami. Nie dużo brakowało, żebyśmy pojechali tam na kilka miesięcy ale nie wypaliło. Co prawda bardziej interesuje nas natura, ale Toronto na pewno też zobaczymy. Z tym tekstem będzie łatwiej – dobra robota.

  • KasiaN pisze:

    Kiedyś twierdziłam, że jak dorosnę zamieszkam w Kanadzie – to był dla mnie taki wyobrażony raj:) I wiele osób to potwierdza, słyszę często podobne opinie. Mimo to jednak z czasem do Kanady przestało mnie ciągnąć. Wylądowałam ostatecznie w Italii:)

  • Marcin pisze:

    Może kiedyś i tam mnie los poniesie 🙂 A chciałbym, tak blisko USA a tak różnie mentalnie.

Leave a Reply

Close Menu