Ostatnie dni spedzilismy nad morzem. Jednym z prezentow slubnych jaki dostalismy, byl weekend w hotelu w Viña del Mar, eskluzywnym miescie dla bogaczy. Hotel byl 300 metrow od morza, basen z wszelkimi mozliwymi hydromasazami, a sniadanie mila Pani przynosila do lozka. Slowem – nigdy bysmy sami sobie takiego weekendu nie zafundowali. To nie jest styl zycia, jaki prowadzimy, a juz na pewno nie wydalibysmy tyle na hotel z basenem 🙂 Idea bylo jednak, zebysmy wyjechali z Santiago, odpoczeli w ladnym miejscu, odcieli sie od swiata, prac i internetu i zajeli soba:) Pomysl sie udal, zrelaksowalismy sie, ale spokojnie – nie bede Wam opisywac szczegolow weekendu miodowego 🙂 Chce wam za to pokazac Viña del Mar, bo zdalam sobie sprawe, ze nigdy o niej nie pisalam na blogu. Choc bywamy tam od czasu do czasu (ladna plaza), wolimy sasiednie Valparaiso i to zwykle tam zostajemy na noc. Viña ma jednak swoje zalety i o niej dzis.
(Tym razem nie bralam apararu, foty robilam komorka, wiec wybaczcie gorsza jakosc)
Viña del Mar (Winnica morza) znana jest takze jako Ciudad de Jardín (Miasto ogrodu). To jeden z najpopularniejszych kurortow letnich w Chile, choc nie dla kazdego. Miasto to male Miami. Nowoczesne wiezowce stojace tuz przy plazy, deptak, wszedobylskie palmy, parki, baseny, eksluzywne restauracje, hotele, jest nawet wielkie kasyno, najslynniejsze w kraju. To tu swoja letnia rezydencje ( a wlasciwie zamek) ma prezydent Chile, to tu odbywa sie coroczny festiwal piosenki popularnej (chilijski Sopot Festiwal). W nocy to miasto neonow i poswietlonych na kolorowo drzew. Jest piekne, czyste, bezpieczne i… drogie. Dlatego zostac tu moga wybrani. Wiekszosc apartamentow w Viña nalezy do bogatej klasy Chilijczykow z Santiago, ktorzy przyjezdzaja tu na weekend (to tylko 1,5 godziny autobusem i mniej niz godzine samochodem). Apartamanty sa tez wynajmowane turystom, co jest niezwykle dochodowym interesem, zwlaszcza wynajem tych z widokiem na ocean. Miasto ideal, rzeklby ktos. Rzeczywiscie, podobno Chilijczycy uwazaja Viña del Mar za najlepsze miasto do zycia w calym Chile.
Ja mam mieszane uczucia. Miasto jest rzeczywiscie sliczne, ocean i palmy daja mu ten niepowtarzalny urok wakacyjnego szczescia, ktore mozesz znalezc tu przez caly rok (a przynajmnniej jak czujesz). Te baseny, te wiezowce z prywatnymi jeziorkami, te domy z ogrodami, te smaczne restauracje, eksluzywne samochody na ulicach, fontanny i ah i eh. To miasto, ktore ma pieniadze, bez dwoch zdan, i stac je na to, zeby bylo pieknie i bezpiecznie. I jest. Jest tez jednak jak dla nie troche sztucznie. Wiedzac, ze tylko 10% spoleczenstwa Chilijskiego jest w stanie spedzic tu weekend, reszta moze tu przyjechac co najwyzej pracowac w owych restauracjach, sprawia, ze Viña jawi mi sie jako sztuczny raj. Nie przeszkadzaloby mi moze to jakos szczegolnie, w koncu nie ma nic zlego w czystym i bezpiecznym miescie, w ktorych zyja sobie Ci, ktorych na to stac – ich pieniadze ich przywilej – ale nieco zatrwazajacy jest dla mnie fakt, ze Viña lezy ok.10 minut autobusem od Valparaiso, zupelnego Viñii przeciwienstwa. Valpo jest brudne, chaotyczne, niebezpieczne, biedne, z domkami poupychanymi gdziekolwiek i jakkolwiek sie da, z brudnym portem i portowym stylem zycia. Valpo to nocne zycie, bary, spiew, graffiti i prostytutki. Valpo jest dla mnie prawdziwsze i bardziej chilijskie. To tu mieszkaja ludzie, ktorzy co miesiac staraja sie wizac koniec z koncem. Viña pelna jest kobiet, ktore nigdy w zyciu nie pracowaly, bo mlodo i bogato wyszly za maz. I to tez moze by mi nie przeszkadzalo, ale czesto niestety Ci bogatsi w Chile pokazuja tym biedniejszym, ze czuja sie od nich lepsi, traktuja ich z gory, a wrecz dysktyminuja. I to sprawia, widzac jak protekcjonalnie zwracaja sie np. do kelnerow, ze Viña definicja raju dla mnie jednak nie jest.
Co ciekawe, Viña i Valpo to odpowiednik naszego Trojmiasta, za se soba jkaby zlepione, laczy je jedna droga tuz nad brzegiem morza, kursuja miedzy nimi miejskie autobusy i metro(!). 10 minut i rzeczywistosc zmienia sie nie poznania. Zmieniaja sie tez ludzie. Ta bliskosc geograficzna i odmiennosc wizualno-klasowa jest jednak szokujaca. Niestety odzwierciedla to doskonale podzial klasowy w Chile. 10%-owa smietanka zyje niby obok reszty krajanow, ale jednak oddzielnie, w swoim swiecie, ktorego standart niejednemu Europejczykowi zawrocilby w glowie. Dlatego mysle, ze warto odwiedzic i Viñe i Valpo. To ciekawe doswiadczenie.
Jesli przybedziecie do Viñii wybierzcie sie oczywiscie nad morze, a tam, na deptaku, polecam znalezc Pania z pieknymi, kolorowymi kolczykami, jedynymi w swoim rodzaju (i tanimi, 1000 pesos za sztuke!). Pisalam o tym niedawno: Po drodze zobaczycie na pewno atrakcje turystyczna numer 1 – zegar z kwiatow, ktory rzeczywiscie odmierza czas. Warto wybrac sie tez do parku Quinta Vergara, a jesli macie smykalke do hazardu to oczywiscie do tego najslynniejszego kasyna. W miescie znajdziecie dziesiatki dobrych restauracji, od argentynskich parillan i chilijskich specjalow, przez wloskie pasty i meksykanskie quesadille, po suhi i azjatyckie potrawy. Polecam Wam dwa miejsca – najstarsze sushi w Chile SUSHIBAN (niezwykle kombinacje, np. z mango!) i azjatycka knajpe SHITAKE (swietna wietnamska zupa na bazie mleka kokosowego, curry i krewetek).
My na pewno do Viñia de lMar wrocimy. Ladna plaza, piekne zachody slonca i gapienie sie na ocean jest wciaz za darmo, nawet tam 🙂