Skip to main content

Dokładnie tydzień przed końcem jej pięcioletniej kadencji miałam przyjemność spotkać się z Panią Aleksandrą Piątkowską, ambasador RP w Chile. Pokusiłyśmy się o małe podsumowanie: doświadczeń, opinii, współprac polsko-chilijskich i jej życia w Santiago. W pierwszej części wywiadu, nieco bardziej osobistej, zapytałam o to, czym ją Chile zaskoczyło, pozytywnie i negatywnie, jak się pracuje z Chilijczykami i na co należy się przygotować. Rozmawiałyśmy też o promowaniu kultury odległego kraju i udanych projektach Ambasady RP za jej kadencji. W kolejnej części, roboczo nazwanej ekonomiczno-gospodarczą, przeczytacie o tym jak się ma współpraca polsko-chilijska, o naszej wymianie handlowej, a także co Pani ambasador spakuje do walizki na pamiątkę z Chile.

 

MT: Żal wyjeżdzać? 

AP: Bardzo żal. Po pierwsze dlatego, że kraj jest niesamowity. Ludzie, krajobrazy i możliwości jego zwiedzania. Przede wszystkim jednak kraj jest niesamowity pod względem stosunków polsko-chilijskich. To elementy stałe i bardzo ważne dla naszych państw, jak choćby inwestycja polskiego KGHM na północy Chile, czyli kopalnia Sierra Gorda. Jest tutaj również postać Ignacego Domeyki (polski geolog, inżynier górnictwa, rektor Uniwersytetu Chilijskiego – przyp. red.), wokół którego podczas mojej kadencji budowaliśmy obraz Polski w Chile. Chilijczycy doskonale go znają i wiedzą jak bardzo zasłużył się dla rozwoju ich kraju. Podobnie było z Janem Pawłem II, tak samo ważną dla Chilijczyków i bliską ich sercu postacią. Poza tym, ten rok jest trzydziestą rocznicą pobytu Jana Pawła II w Chile i mamy obecnie wystawę poświęconą polskiemu papieżowi, która jeździ po całym kraju.

Żal mi wyjeżdżać również dlatego, bo pięć lat to są też przyjaciele: chilijscy, międzynarodowi i polscy. To te same miejsca, do których się chodzi, ta sama piekarnia na rogu, spacery z psem i moimi chilijskimi sąsiadami, którzy też mają czworonogi, nasze wieczorne odprowadzanie się nawzajem do domu. Dlatego jest ciężko.

powitalne video na stronie Ambasady RP w Chile

Jakie Chile zabiera Pani ze sobą?

Chile zdecydowanie inne od tego, kiedy przyjechałam. Obserwuję ten kraj, uczę się go, bo nasza europejska  perspektywa nie bardzo się tutaj liczy. Trzeba tu przyjechać z otwartą głową i z wiedzą, że Chile patrzy na Europę, owszem, choć niekoniecznie na Polskę. Raczej na Unię Europejską, Hiszpanię czy Niemcy. Zwraca się jednak głównie w stronę Azji.

Co to znaczy, że trzeba mieć otwartą głowę?

To znaczy, że trzeba szybko łapać okazję. Jeżeli mój rozmówca w Chile mówi „Wy oprócz tego, że macie miedź, macie też podobno bardzo dobry poziom edukacji”, natychmiast trzeba to złapać i zaproponować wizytę w Polsce, poszukać odpowiednich rozmówców, możliwości stypendium i wysłania tej osoby do naszego kraju. Jak wspomniałam, Chilijczycy bardziej znają Niemcy, Hiszpanię, a nawet Chorwację. Jest to kwestia zaszłości historycznych. Polski może nie tyle nie znają co nie rozumieją, nie jest im bliska. Moje pięć lat upłynęło glównie na pracy informacyjnej, promującej i zapraszającej do nas.

Mówi Pani, że Chile się zmieniło od początku Pani pobytu. W jaki sposób?

Chile bardzo się rozwinęło, cały czas się rozwija. Nawet w takim codziennym życiu: jest więcej miejsc do wyjścia, kawiarni, restauracji, ludzie są bardziej otwarci, jest więcej możliwości turystycznych. Muszę natomiast powiedzieć, że jest to kraj stabilny, demokratyczny, o dobrych podstawach instytucjonalnych. Jest to kraj bezpieczny. Jeśli chodzi o kwestie polityczne, każdy nowowybrany rząd prowadzi taką samą politykę zagraniczną. To jest tak zwana „política de estado”, „polityka państwa”, co oznacza, że polityka zagraniczna nie zmienia się w zależności od tego czy władze przejmuje prawica, lewica czy centroprawica. Na tle innych państw regionu to nieprawdopodobny wyjątek. Dlatego zawsze powtarzam, że my jako polscy ambasadorzy kontynuujemy naszą pracę w Chile, taką samą jaką robiliśmy z tym czy poprzednim rządem. Chilijska polityka zagraniczna stawia oczywiście przede wszystkim na region. Ważne są dla nich stosunki z Argentyną, Peru czy Brazylią. Ważna jest też Azja, bo Chiny są pierwszym krajem, który kupuje chilijską miedź. To tutaj są więc priorytety gospodarcze.  Jednak Chile patrzy również na Europę i szuka nowych możliwości.

Co było dla Pani największym zaskoczeniem po przyjeździe?

Wszyscy mi mówili, że Chile jest bardzo europejskie. Oczywiscie jest, ale na tle państw regionu. Jeżeli porównamy europejskość Chile z samą Europą to tak do końca jednak nie jest. To było dla mnie zaskoczeniem, bo myślałam, że mentalnie Chilijczycy są bardziej otwarci i bardziej „prości w obsłudze”, jeśli mogę tak to ująć. Przed przyjazdem wiedziałam, że są pewne sprawy historyczne jak Pinochet – Allende, ale nie, że to jest aż tak świeże i nadal aż tak krawiące.

Czy widać ten podział Pinochet – Allende w stosunkach dyplomatycznych?

Nie tak bardzo, trzeba natomiast wiedzieć kto jest kim i z jakiej pochodzi rodziny, bo to bardzo ułatwia sprawy. Jeżeli wiemy, ze dana rodzina zawsze opowiadała się za Pinochetem, wiadomo, że pewnych kwestii dyplomatycznych lepiej z nimi nie poruszać i zostawić je w spokoju. Jeśli wiemy natomiast, że jest bardziej lewicująca, poniosła ogromne straty podczas przewrotu i rządów Pinocheta, włącznie ze śmiercią najbliższych, to znaczy, że politycznie lepiej skupić się na innym temacie. W sensie ogólnej polityki zagranicznej na linii Polska – Chile nie ma to jednak większego znaczenia.

Poza tym, że europejskie Chile nie jest tak europejskie, co jeszcze zwróciło Pani uwagę?

Mentalność Chilijczyków. Chilijczycy mają ogromną zdolność do zapraszania cię do domu. Właściwie co chwilę mówią, że do Ciebie zadwonią, ale potem… nie dzwonią. Proszę, żeby nikt się nie denerwował, jeśli to go tutaj spotka. Ich zachowanie nie wynika z tego, że cię nie lubią, oni po prostu tacy są. W tym kontekście są bardzo latynoscy (śmiech). Moim pozytywnym zakoczeniem jest natomiast robienie biznesu i chilijskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, w ogóle tutejsze ministerstwa. Są to instytucje funkjonujące i to na bardzo dobrym poziomie. Jeśli ktoś myśli, że tu z kolei napotka Amerykę Łacińską, będzie zaskoczony. Na przykład, nikt nie przyjdzie na spotkanie bez krawatu czy nieodpowiednio ubrany. Obowiązuje tu pewien kod  i należy go przestrzegać. Kolejną zaskakującą rzeczą jest to, że bez języka hiszpańskiego w Chile ani rusz. W Ministerstwie Spraw Zagranicznych jeszcze tak, ale w innych, nie mówiąc już o marszałkach czy burmistrzach w regionach, jest problem.

Seminarium dotyczące Jana Pawła II (źródło: FB Ambasady RO w Chile)

A hiszpański w Chile łatwy nie jest…

Oj tak, to był mój ból głowy. Przyjechałam do Chile, wydawało mi się, z dobrą znajomością języka. Ale zaraz po wylądowaniu zastanawiałam się o czym do mnie mówią i czego ode mnie chcą. Chilijski ma dużo „modismos”, czyli słów absolutnie chilijskich i wymyślonych przez samych Chilijczyków. Poza tym ludzie mówią bardzo szybko, bardzo niewyraźnie i fatalnie gramatycznie. Nie można się tu nauczyć na ulicy dobrego hiszpańskiego, ale można chodzić na kursy i do tego zachęcam. Przynam, że język to był mój duży problem przez pierwsze dwa, trzy miesiace dopóki nie zaczęłam łapać tych chilijskich niuansów i tego co rzeczywiście chcą mi powiedzieć. Teraz za to, po pięciu latach , wyjeżdżam i wszyscy mi mówią: „Jesteś Chilijką”. Mam ten sam akcent i też tak niewyraźnie mówię (śmiech)

Skoro mówimy już o Chilijczykach. Jesteśmy Pani zdaniem podobni czy jednak bardzo różni?

Oj, i podobni i różni. Podobni w naszym myśleniu o rodzinie, czyli w tym, że rodzina jest ważna, wspólne mieszkanie i spędzanie czasu. Natomiast my, Polacy, odchodzimy już trochę od chodzenia co tydzień na obiady do mamusi czy teściowej, a w Chile jest to nadal jeden z niedzielnych rytuałów. Niezależnie od tego czy jest to rodzina mieszana czy nie, czy są w niej Polacy, Skandynawowie czy Amerykanie, obiad z rodzicami to sprawa życia i śmierci. 

Jesteśmy podobni w pewnym systemie wartości. Lubimy nasze kraje, doceniamy je, jesteśmy patriotyczni, nawet bardzo. To co podoba mi się w Chile to fakt, że każde dziecko zna hymn, każdy umie tańczyć taniec narodowy „cueca” i – pozwolę sobie na kolokwializm – nie ma przy tym obciachu. Przeciwnie, to jest duma i honor go tańczyć! Widziałam to wieloktronie na spotkaniach różnego szczebla od północy po południe kraju. My, Polacy, może nie do końca mamy sprecyzowany nasz taniec narodowy, ale w sposobie myślenia o ojczyźnie jesteśmy podobni.

Gdzie się różnimy? Odpowiem adegdotą. Ambasador Chile w Polsce powiedział mi kiedyś takie słowa: kiedy coś się proponuje Polakowi, on mówi „nie, absolutnie, to jest niewykonalne”, a potem to robi i okazuje się, że się da. Chilijczyk za to ma na odwrót. Mówi „absolutnie, oczywiście, nie ma problemu”, a później jest problem z wykonaniem. (śmiech)

Rozumiem, że zgadza się pani z tą opinią o Chilijczykach?

Chilijczyk w Chile pracuje skokowo. To bywa trudne dla osób, które przyjeżdżają tutaj po prostu do wykonania pewnego zadania, jak my w ambasadzie. Każda generalizacja jest nieelegancka i nieładna, ale często tak jest. Robienie projektów ze stroną chilijską często polega na tym, że spotykamy się i ustalamy od A do Z każdy szczegół. Wychodzimy więc z poczuciem dobrze wykonanego zadania, bo każdy wie co ma robić. Wtedy zwykle zapada głęboka cisza i kiedy po trzech tygodniach pytamy „Jak tam? Pracujecie?”, pada odpowiedź „Nie nie, musimy jeszcze dogadać z wami parę szczegółów”. Było to dla mnie trudne, ale się tego nauczyłam. To kwestia pewnej cierpliwości i konsekwencji w działaniu, czyli dzwonieniu, pisaniu maili. Bardzo często jest tak, że Chilijczyk pracuje nad tym nad czym ma pracować, ale ci tego nie komunikuje, więc nie wiadomo na jakim etapie jest projekt.

Natomiast to co jest fajne, to to, że Chilijczycy mają świetnie pomysły i sa bardzo otwarci we współpracy. To co mnie zaskoczyło przy kilku projektach to fakt, że to nie ja szukałam ludzi, ale oni mnie. Tak jak przy współpracy przy Miedzynarodowym Festiwalu Filmów Animowanych Chilemonos. Szefowa tego projektu zgłosiła się do nas, wiedząc, że polska animacja jest na bardzo wysokim poziomie. Tak więc od czterech lat mamy tutaj Polaków z Semafora, Platige Image i innych firm. Nie tylko zgarniamy nagrody, ale dajemy również warsztaty, dla dzieci i dla dorosłych. To kolejna rzecz, która mi się w Chile podoba. Mianowicie to, że Chilijczycy są bardzo chętni i gotowi do nauki. Zwłaszcza, kiedy czegoś nie wiedzą. Dzięki temu nasze wspólne projekty nie sa takie „punktowe”, koncert i już, wystawa i już. Za tym idzie coś więcej.

W czapce festiwalu Chilemonos („monos”, czyli „małpy”), źródło: Ambasada PR w Chile

Obserwując Pani działalność jako ambasador, mam wrażenie, że postawiła Pani bardzo mocno na promowanie kultury. To był Pani główny plan na kadencję w Chile?

Przez pieć lat byłam dyrektorem Departamentu Dyplomacji Publicznej i Kulturalnej w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, co nie oznacza, że na kulturze się znam, ale wiem jak ją promować. Kiedy przyjechałam tutaj, wydawało mi się, że tę część kulturalną niejako ze sobą przywiozłam. Wiedząc o tym, że mamy fanstastyczny teatr, film, animacje, jazz, Polską Szkołę Plakatu, rozmyślałam nad tym, jakby to wszystko przedstawić w Chile i gdzie będzie na to odbiorca. To jest bardzo ważne. Do jednych przemawia koncert Pendereckiego, do innych wystawa plakatu. Do jednych ciekawa jest konferencja dotycząca Jana Pawła II i jego znaczenia dla Polski i przemian demokratycznych, a inni będą woleli obejrzeć wystawę ilustacji do książek. Musiałam więc chwilę Chile poobserwować i osadzić moje pomysły w tutejszej rzeczywistości. Potem pomyslałam, że są tutaj owe postaci jak Domeyko, Jan Paweł II, Luciano Kulczewski, i zaczęliśmy wokół nich budować narrację o Polsce. Nie tylko powiedzieć o Ignacio Domeyko i podkreślić, że był Polakiem, ale opowiedzieć kim był, dlaczego jest w Chile taki ważny, co tu zostawił. Z tego wynikały wystawy, wykłady, mój związek ze szkołą techniczną w dzielnicy Recoleta w Santiago, noszącą imię Ignacego Domeyko. Stąd moje związki z rodziną Domeyko, nie całą oczywiście, bo jest ich podobno ponad sześćset osób! Byłam więc otwarta i obserwowałam. Okazało się, że Chile to jest bardzo chłonny rynek. Chwycił zarówno Tydzien Filmu Polskiego na Universidad Catolica, koncerty jazzowe, wykłady polskiego architekta jak i spotkanie z byłym komandosem GROM-u. To wszystko trafiało na podatny grunt. Jednocześnie Chilijczycy chcą wiedzieć, a jeśli już wiedzą to chcą wiedzieć więcej. Przygotowując festiwal filmowy to oni powiedzieli mi „poprosimy nowości, ale i Kieślowskiego, Wajdę oraz Polańskiego”. Wiedzą o czym mówią. To nie jest tak, że możesz im narzucić coś, czego nie chcą.

Wydaję mi się, że udało sie Pani również coś bardzo trudnego. Mianowicie, czynnie zaangażowała Pani w projekty polską Polonię w Chile.

Tutejsza Polonia jest niestety nieliczna, ubolewam nad tym nieco. Wychodzę z założenia, że Polonia powinna być liczna i silna, to bardzo pomaga w pracy w ambasadzie. Rzeczywiście, kiedy przyjechałam do Chile postanowiłam otworzyć drzwi ambasady tutejszym Polakom, zapraszając ich na przeróżnego rodzaju wydarzenia. Jednocześnie jednak, wydaje mi sie, że to byla Polonia, która chciała zaistnieć. Okazało się, że są to ludzie niesamowici, z niesamowitą historią, o przeróżnych korzeniach, zawodach. Nieraz również osoby wybitne, jak zmarły dwa lata temu Raul Nałęcz – Małachowski. Ta odpowiedź Polonii była super, nie do końca się tego spodziewałam. Ludzie mieli własne pomysły, chcieli wspierać ambasadę. Myślę, że takim świetnym projektem, który udaje nam sie robić jest sobotnia polska szkoła w Santiago, w którą zaangażowany jest dział konsularny i pan konsul. To szkoła dla małych dzieci, w której przez gry i zabawy pani profesor uczy języka i oswaja maluchów z polskim. Starsze dzieci dowiadują się też nieco o tradycjach i historii. Jest to narazie „mikroprojekt”, finansowany z budżetu Ministerstwa Spraw Zagranicznych. W przyszłości myślimy o czymś potężniejszym, czyli regularnej szkole sobotniej, która będzie mogła np. wystawiać legitymacje. To długa droga, ale wszystko przed nami. Jakby to wszystko rozwinęło się w Instytyt Kultury Polskiej byłoby rewelacyjnie.

Pierwsze zajęcia w sobotniej  polskiej szkole (źródło: Ambasada RP w Chile)

Miałam przyjemność uczestniczyć w pracach nad Biuletynem Ambasady. Tutaj też było widać, jak bardzo i Polacy i Chilijczycy zaangażowali się w ten projekt, zupełnie bezinteresownie.

Tak, to prawda. Biuletyn docierał do licznego grona odbiorców trzy, cztery razy w roku. Wysyłaliśmy go do Polaków i Chiijczyków, do ministerstw, korpusu dyplomatycznego, tak żeby wszyscy wiedzeli czym jest Polska, co my tutaj robimy i co Chile oznacza dla naszego kraju. Moim zdaniem udało się to nam niezwykle dobrze, ale nie jestem może obiektywna, bo w biuletyn zaangażowany był mój mąż, który jest dziennikarzem. Nie chwalę go jednak jako swojego męża, a redaktora biuletynu (śmiech). Chodziło nam w tym projekcie o to, żeby nie pisać o mnie, co robi ambasador i gdzie dziś był, bo te informacje dostępne są na stronie ambasady. Chcieliśmy zbudować bazę informacji i wiedzy o Polakach w Chile i Chilijczykach w Polsce. Stworzyliśmy redakcję, której była Pani częścią jako dziennikarz i tłumacz, a ta zaangażowała ludzi i zaprosiła do pisania. O tym kim są, co robią w Chile, co im sie podoba, o swoich historiach, często dramatycznych. Okazało się, że ludziom się to szalenie spodobało. Osoby, które przyjadą kiedyś do Chile, mogą sięgnąć do starszych wydań dostępnych na stronie ambasady, i rozeznać się kto jest kim, kto piecze dobre ciasta, robi pierogi, kto jest architektem, adwokatem, a kto uczy języka polskiego. Mogą poszukać pomocy. Taki był na to pomysł. Biuletyn pokazywał też, co tak naprawdę statystyczny Chilijczyk myśli o Polsce. Łatwo powiedzieć, że jesteśmy świetni i mamy świetne relacje z Chile, ale zawsze dobrze jest przejrzeć się lustrze.

Co w tym lustrze było widać?

Chilijczycy uwielbiają polskie jedzenie i strasznie podobają im się polskie dziewczyny (śmiech). Oczywiście zachwycają się też naszą kulturą i ponad dwoma tysiącami lat historii. Chilijczyk zna historię drugiej wojny światowej, wie gdzie była granica, kto był wrogiem, kto nie. Wie o wrześniu ‘39, kto zaatakował pierwszego, a kto siedemnastego, nie mamy tutaj przekłamań o „polskich obozach koncentracyjnych”. Tylko raz zdarzyło mi się interweniować w tej sprawie i od razu wydrukowano sprostowanie z przeprosinami. Dlatego też w Chile panuje ogromne uznanie dla Polski, jako kraju, który wycierpiał niesamowicie dużo, ale też kraju, który przeszedł nieprawdopodobną zmianę demokratyczną, gospodarczą i polityczną.

Wybrane okładki Biuletynów RP w Chile

Spotkała się Pani z  krzywdzącymi stereotypami o Polakach?

Nie ma takich, Polak jest tutaj bardzo dobrze kojarzony. Z katolikiem, osobą wierzacą, z Solidarnością, z tym że Polska była krajem cierpiącym, ale krajem który wywalczył niepodległość. Polska jest kojarzona z ludźmi, którzy są godni podziwu. Takim, powiedzmy krzywdzącym, stereotypem jest może to, że Polska to kraj gdzie ciągle jest zimno. Kiedy tłumaczę Chilijczykom, że mi właśnie w Chile jest zimno, a my w Polsce mamy – tak jak dzisiaj – 28 stopni, to otwierają oczy i mówią „to niemożliwe”. Ciągnie się więc za nami stereotyp misia polarnego na ulicy. (śmiech)

Ale czasem jest też tak, że w Chile w zimie jest 20 stopni, a w Polsce w lecie 26.

To prawda! Muszę przyznać, że klimatu chilijskiego będzie mi brakować. Rozmawiałam z kilkoma Chilijczykami, mieszajacymi w Polsce i pytałam jak znoszą polską zimę. Mówili, że dobrze radzą sobie z niskimi temperaturami, bo w domach jest centralne ogrzewanie, ale problemem jest brak słońca. Przyznam, że przez pięć lat jeździłam do Polski na urlop zawsze w lecie, więc nie wiem co teraz będzie. Będzie ciężko.

Aleksandra Piątkowska, obecny Ambasador RP w Chile, jest związana z Ministerstwem Spraw Zagranicznych od 1993 r. W latach 1996 – 1998 pracowała w Misji RP przy ONZ. W latach 2006-2007 pracowała najpierw jako zastępca dyrektora, a następnie jako dyrektor Departamentu Systemu Informacji MSZ W 2008 objęła stanowisko dyrektora Departamentu Promocji/Dyplomacji Publicznej i Kulturalnej MSZ.  Autorka wielu publikacji z zakresu polityki bezpieczeństwa, praw człowieka, OBWE i globalizacji, które ukazały się m.in. w „Sprawach Międzynarodowych” i „Roczniku Polskiej Polityki Zagranicznej”. (źródło: Ambasada RP w Chile)

 

Część druga:

[WYWIAD] Import i eksport rośnie – A. Piątkowska, ambasador RP w Chile, cz. 2

 

Monika Trętowska

Author Monika Trętowska

More posts by Monika Trętowska

Join the discussion 13 komentarzy

  • Ewa pisze:

    dzięki!

    • Monika Trętowska pisze:

      Proszę! Nie do końca wiem za co, ale zakładam, że dziękujesz za wywiad 🙂 Pozdrowienia z Santiago.

  • Świetnie przeprowadzony wywiad! Bardzo dobrze się czytało i z pasją.
    Miałem świetne porównanie do tego jak pracuje inna placówka dyplomatyczna zagranicą i mogłem teraz porównać do Łotwy i Estonii, z którymi miałem doświadczenie rozmawiać i pracować. Z tego co widzę, to w Chile naprawdę super działa nasza Ambasada. Jestem dumny 🙂

    • Monika Trętowska pisze:

      Dzięki, Kuba. Nasza super Pani Ambasador już wyjechała, czekamy na nową osobę z Polski. Zobaczymy co teraz będzie 😀

  • Krystian pisze:

    Ciekawy wywiad z ciekawą osobą. Bardzo fajny pomysł na realizację 🙂 Czy ciężko był uzyskać taką „audiencję” czy raczej nie było problemów?:)

    • Monika Trętowska pisze:

      W moim przypadku raczej bez problemów. Pracuję jako dziennikarz i dość często bywałam w ambasadzie, również z powodu współpracy przy biuletynie 😀

  • Ciekawy wywiad, a do tego tak przeprowadzony, że czyta się z przyjemnością. Z tego, co widać ambasada w Santiago pracuje na pełnych obrotach i świetnie jej to wychodzi i oby tak dalej. Chile ma w sobie coś za czym później się tęskni 🙂

    • Monika Trętowska pisze:

      Dzięki Joasiu. Ambasada sporo zrobiła przez ostatnie 5 lat. Zobaczymy w jaką stronę to wszystko pójdzie z nowym ambasadorem. Trzymaj kciuki 😉

  • 5 lat to szmat czasu, nie dziwi mnie, że wyjeżdżając zostawia tam kawałek serca!

  • Bardzo ciekawy wywiad! Szczególnie dla kogoś, kto uwielbia Amerykę Południową, ale ciągle brakuje motywacji do odwiedzenia tamtego regionu… 🙂

  • Na początku bardzo sceptycznie podeszłam do tego wywiadu, ale zmieniałam zdanie zaraz na początku! Bardzo ciekawy tekst, przeczytałam niemal jednym tchem. Fajnie poczytać co o wielu kwestiach, nie tylko relacji polsko-chilijskich, mówi osoba na tak ważnym stanowisku.
    Przyznam szczerze, że po jednym z wydarzeń turystycznych przestałam zupełnie ufać politykom… A tu, jak widać, można!

  • Iinu pisze:

    Widać, że takie mieszkanie w Chile pozwoliło pani Oli zrozumieć ich mentalność i poznać ten kraj, super!

Leave a Reply

Close Menu