Skip to main content

Zapisek 1:

Lot do Polski. Przesiadka w Paryzu.

Kurtka puchowa, ktora tacham ze soba z trzydziestodwustopniowego Santiago, zaczyna nabierac sensu. Czuje chlod, czuje zimno, widze snieg, mysle – jest pieknie.
Czekam na lot do Warszawy. Slysze dzwiek butelek z duty free i jezyk polski (w tej kolejnosci), mysle – jestem u siebie. W samolocie okazuje sie, ze dzwiek butelek i jezyka ojczystego nie ustaje, Polacy stanowia polowe pasazerow i to te najglosniejsza. Krzycza do siebie (mniej wiecej z siedzenia 1A do 45B) dowcipkuja, rechocza, zaczepiaja bogu ducha winnych wspolsiedzacyh, ale to i tak jest sukces, ze juz siedza. Nie wiem dlaczego, ale to wlasnie Polacy, zwlaszcza kiedy podrouzja grupowo, niemalze nigdy nie siadaja na wlasnych miejscach. Tak tez bylo tym razem. Rysiu usiadl na miejscu Krzysia, wiec Krzysio poszedl na miejsce Przemka, ktory krzyczy do niego teraz z konca samolotu, ze niec nie szkodzi, bo siedzi obok Krystyny i jest git. Tyle, ze kolo Krystyny mial siedziec Marek, ktory stoi na poczatku samolotu, bo nie mogacy sie zdecydowac, gdzie posiadzic tylek Stasiu zatamowal ruch. Druga polowa pasazerow (i zabalakany Marek) czeka wiec, az sie Polacy zdecyduja i dogadaja, a ja sie juz dogadaja to itak nie na dlugo. Zaraz po starcie zaczynaja sie pielgrzymki i ogolne poruszenie, ktore trwa az do ladowania. Stewardessy cwicza sie w pokerowej twarzy, muszac ich co chwila prosic o powrot na miejsce albo przynajmniej ruszenie tylka ze srodka przejscia, bo nie moga rozwozic picia, a zaraz potem jedzenia (wtedy bajka sie powtarza). Polacy zreszta zaczepiaja biedne stewardessy, ktore nie rozumieja ich rubasznych docinek, ale ktore dobrze widza male buteleczki Polakow, z ktorych dolewaja sobie pradu do herbaty bez pradu. Jak sie Polakom przypomni, ze znaja angielski, przechodza na tenze i popisuja sie nie wiadomo wlasciwie przed kim.
Staram sie nie wchodzic w zadna interakcje. Przyklejam sie do okna, otwieram ksiazke, mam ochote zamowic herbate po hiszpansku..
Ladujemy w Warszawie. Polacy klaszcza. Do tej pory slyszalam to tylko z rak jednej obcej nacji – Kubanczykow. Po 2 i pol godzinach lotu znam historie milosno-pracowo-rodzinne Czesia, Krystyny (tej z tylu) i ich przyjaciol, choc czytalam ksiazke.
ps. Nie odcinam sie od bycia Polka. Kiedy trzeba Polski bronie jak lwica (o tym jak malo co nie wydrapalm oczu ojcu mojej kolezanki bedzie w ktoryms z nastepnych postow). Ale czasem naprawde bysmy mogli sie przymknac, posadzic tylek na sowim miejscu i przeczekac 2h bez naruszania tasiemki duty free.

Zapisek 2:

W pamieci wciaz mam zime 2009 vel -20º, wiec za sniegiem nie tesknie. Zime 2010 znam z mediow, zdjec, opisow facebookowych, lamentow. Nie tesknie. Ale po upalach trzydziestostopniowych nie mam nic przeciwko. Stwierdzam nawet, ze nie jest tak zle. Kiedy marzne, czekajac na nieprzyjezdzajacy autobus – skacze. Kiedy slizgam sie po oblodzonych chodnikach – spiewam. Kiedy ide pol godziny w sniezyce – wsluchuje sie w gorace MP3. Jest czad. Zawsze mozna zalozyc cos cieplejszego. W upalach dochodzi sie do momentu, gdzie nie ma juz czego zdjac.

Wine za entuzjazm zwalam na:
– czynnik psychologiczny: wiem, ze bede tu tylko 2 tygodnie, nie 5 miesiecy
– czynnik emocjonalny: wrocilam na ziemie ojczysta i odwiedzam swoje miejsca
– czynnik alkoholowy: co dzien pije piwko/a przy opowiadaniu historii zaoceanicznych, wiec w drodze powrotnej jest mi wszystko jedno.

Zimowa Polska jest jakby egzotyczna wyprawa dwutygodniowa,  z tropikow do sniegu. Jak z Polski na Kube, tylko w odwrotna strone termometra.

Zapisek 3:

Jem pierogi przy kazdej nadarzajacej sie okazji. Nie szczedze polewy z tluszczu i boczku! Nadrabiam brak zup i zurku, za ktorym nigdy w sumie nie przepadalam, ale teraz wchodzi. (C. nie jada zup). Pije tylko polskie piwo, ale wino tylko chilijskie. Domowy bigos, domowy pasztet, KARKOWKA, kompot – wymarzone odhaczone. Viva Polska!
W zamian serwuje rodzinie awokado z tunczykiem (przepis niedlugo), carbonade (biale wino z brzoskiwniami) i papas de mayo, czyli ziemniorki z majonezem i pietruszka. Wszystko na stale wchodzi do jadlospisu klanu Trento. Viva Chile:)

IMG_2447

Zapisek 4:

Odwiedzam radio. Chwila rozczulenia, kiedy wchodze do studia i jakos tak sie dzieje, ze zostaje sama (dj idzie na fajke). Dotykam stolu, czuje zapach mikrofonu tuz obok ust, guziki, swiatleka, fotel. Hmm. Dj wraca.
Radiowcy nie dowierzaja, ze to Trento. Mowia, ze wygladam jak ona tylko bardziej wyspana i wypoczeta. Mowia, ze promieniuje szczesciem. I o radiu mowia, o tym co mnie omija, jak chodze do gory nogami po obcej polkuli. Zal i nie zal. Bardziej nie zal, bo jestem w koncu wyspana, wypoczeta i promienuje szczesciem + kilka innych spelnionych marzen bym dodala. Wychodze po 3,5 godziny, choc wpadlam na pol. Nie poryczalam sie:)
 

Zapisek 5:

To juz miesiac jak pije dzien w dzien. Ale zawsze mam powod. Swiadoma jestem, ze wstep kwalifikuje sie na powitalne spotkanie AA, ale watroby nie oszukasz, sie przyznaje. Do czego zmierzam tym uzewnetrznieniem, ktore damie raczej nie przystoi.. wlasciwie nie wiem, bo ciezko liczyc tu na wspolczucie.
Otoz, najpierw mielismy w Chile tydzien parapetowek pozegnalnych w starym mieszkaniu (gdyz 3 tygodnie przed wyprawa do Polski zmienialismy lokum). Potem tydzien parapetowek powitalnych w nowym. Potem tydzien imprez pozegnalnych, gdyz Trento zmyka do Polski na polowe miesiaca. (Si si, w Chile kazdy powod jest dobry, zeby sie odwiedzic z piwem). Po czym nastapilo dwytygodniowe popijanie w ojczyznie, no bo jak tu opowiadac na sucho i jak sie nie widzielismy pol roku.. Okolo 22 grudnia zaczynam miec alkohowstret i odmawiam drinka. Jest szok i zawod, ale i cien zrozumienia. Nastepnego dnia kolejne piwo i tak do wtorku przed wylotem.  I to nie koniec. W Chile napotkam Nowy Rok, ktory przeciagnie sie z tego co wiem do 3 stycznia, a za nim uchwalonych juz i zaklepanych kilka imprez powitalnych, bo Trento wrocila. Do tego zaopatrzona.
Tu maly ps. Nigdy nie pilam tyle wodki co po tej stronie swiata. Slynni jestesmy Polacy z trunku owego, wiadomo, wiec wszyscy chca wychylic kielicha w Polka i sprawdzic, czy to serio tak zwala z nog. (Zwykle ich zwala) Kiedy moge odmawiam i siorbie inne procenty, ale  czasem slysze doskonale wypowiedziane ´na zdrowie´ i ´do dna´  i jakos tak mnie rozczulaja 😉
To miesiac alkoholiczny. Prawda bywa gorzka. Moja pali w usta jak absynt hehe.

Zapisek 6:

Zdawalo mi sie, ze w 2 tygodnie zdaze odwiedzic swoich ludzi, swoje miejca, zaliczyc swiateczne sprzatanie, gotowanie, obzarstwo i lenistwo, a nawet troche sie moze ponudzic. Bez obowiazkow, bez stresu, bez biegania, czyste wakacje. Nic z tego! Od kilku dni wstaje raniusko (co latwe nie jest, jak mozecie wywnioskowac z zapiska poprzedniego) i zaczynam swoj szalenczy, kilkugodzinny bieg po ministerstwach, urzedach, sadach, tlumaczach i ambasadach. W Chile czeka na mnie kontrakt, ale przez to przedzieram sie teraz przez sniegi i zalatwiam, dzwonie, zalatwiam, dzwonie, stempluje, podpisuje i zwiedzam zakatki Warszawy typu gleboka – jeszcze w ch.. za petla – Sadyba (bez samochodu) Za wszystkie te przyjemnosci place setki zlotych Paniom o zimnym spojrzeniu. Pana, ktory zainkasowal 50 dolarow za stempel nawet nie widzialam na oczy. W 4 dni schudlam 4 kilo, ale zalatwilam. Chce mi sie klac i klne pod szalikiem, ale ludzie chyba mysla, ze to z zimna.

Zapisek 7:

Prezenty tegoroczne zakupilam znacznie wczesniej. Podczas wojazy, na biezaco. Czasem drobiazgi, ale z konca swiata. Omijaja mnie tym samym tlumy w supermarketach, gigantyczne kolejki, parzenie sie w puchowce, podniesione cisnienie i podniesione przedswiatecznie ceny.. Poszlam raz, do Arkadii, po jedyna brakujaca rzecz i ucieklam po 20 minutach.
´Last christmas` slyszalam tylko raz!!! W Chile to zjawisko nie wystepuje, polecam wiec melomanom zabukowanie biletu miedzy poczatkiem listopada, a koncowka grudnia.

Zapisek 8:

Swieta niezwykle rodzinne. Makaron z makiem wyszedl mi wysmienicie. (i pierogi!) . Rozczula mnie  trzyletni bratanek, ktory podobno za kazdym razem jak widzi samolot macha i krzyczy „ciocia Monika!!” To byly dobre swieta.

Zapisek 9:

Koncowka drugiego tygodnia. Myslami jestem juz powoli w Chile. Chce zobaczyc twarze moich Chilijczykow po otwarciu prezentow.  Droga powrotna okazala sie byc jednak nie tyle zapiskiem, co filmem sensacyjnym z watkiem dramatycznym. Doczekala sie oddzielnego posta: http://tresvodka.com/2010/12/30/zycie-na-goraco-czyli-trento-bieg-paryski/
Ciesze sie, ze sie usmialiscie:P
IMG_2527

EPILOG:
Kochani, milo, ze tak czesto slyszalam od Was, ze mnie brak tu i owdzie..  Powtarzam niniejszym fragment wpisu blogowego pierwszego:
…co jakis czas mozna zajrzec tu, jak najczesciej slac maile z opisem co u Was, i kiedy sie da lapac sie na skypie. Bo bede tesknic pomimo wrazen 🙂

 

Monika Trętowska

Author Monika Trętowska

More posts by Monika Trętowska

Leave a Reply

Close Menu